Skandal wybuchł w listopadzie, kiedy hakerzy wykradli z uniwersyteckiego systemu komputerowego e-mailową korespondencję profesorów i wyniki badań podające w wątpliwość wpływ człowieka na zmiany klimatu. Po opublikowaniu przez nich w Internecie tysięcy dokumentów błyskawicznie pojawiły się głosy, że ekolodzy nie dość, że manipulują informacjami o klimacie, to sami nie są pewni tez, które usilnie forsują.

W jednym z e-maili wybitny klimatolog nazwał farsą to, że naukowcy nie potrafili wyjaśnić braku globalnego ocieplenia. Były dyrektor uniwersyteckiego oddziału badań klimatycznych Phil Jones polecił wykasowanie korespondencji dotyczącej raportu międzynarodowego panelu ONZ ds. zmian klimatu. Przekonywał władze uczelni, by nie udzielać informacji krytykom negującym wpływ człowieka na wzrost temperatury.

Z odmową spotkał się m.in. emerytowany inżynier David Holland, który złożył skargę na uniwersytet i zarzucił jego pracownikom dyskredytowanie przeciwników.

– Ludzie w końcu przestaliby pracować i zajmowaliby się wyłącznie odpieraniem zaciekłych ataków tych, którym zależy, by nie robić nic dla ochrony środowiska – mówi „Rz” brytyjski ekspert ds. środowiska Keith Farnish. Tłumaczy też postawę naukowców. – Dane o klimacie są słupkami liczb niezrozumiałych dla przeciętnego człowieka. Najpierw należało je zinterpretować, dopiero potem podać do publicznej wiadomości. Nie można twierdzić, że chcieli cokolwiek ukryć – mówi Farnish.

Nie publikując danych, badacze złamali ustawę o wolnym dostępie do informacji. Prawdopodobnie nie poniosą jednak z tego tytułu konsekwencji, gdyż sprawa uległa przedawnieniu. Materiały dotyczą lat 2007 – 2008, a w takich przypadkach skargi można wnosić w ciągu sześciu miesięcy od popełnienia przestępstwa. Wicekomisarz biura ds. informacji Graham Smith zapowiedział jednak zmiany prawa, a także pouczenie władz uczelni, by w przyszłości udostępniały zebrane przez siebie dane.