„Prisma” – taki tytuł nosi broszura rozpowszechniana w środowiskach niemieckich anarchistów. To podręcznik opisujący, w jaki sposób należy dokonywać aktów sabotażu, jak bezpiecznie podcinać słupy wysokiego napięcia, jaki skład powinna mieć mieszanka do podpalania samochodów czy w jaki sposób zatrzymać pędzący pociąg.
– Mamy do czynienia z bezprecedensową akcją nawoływania do czynów kryminalnych – twierdzi Hans-Werner Wargel, szef kontrwywiadu Dolnej Saksonii. Nikt nie wie, kto jest autorem tego podręcznika wojującego ekstremisty, ale wiadomo, że jest dziełem jednej z lewackich organizacji. To za ich sprawą płoną codziennie w Berlinie i Hamburgu drogie samochody, to oni rozlepiają antykapitalistyczne ulotki, wypisują na fasadach hasła: „Kapitalizm zabija”, i toczą od lat regularne boje z policją na berlińskim Kreuz-bergu 1 maja.
– Notujemy niepokojący wzrost aktywności lewicowych ekstremistów – przyznaje Thomas de Maiziere, szef niemieckiego MSW. W roku ubiegłym doszło do ponad 1800 ataków – o 58 procent więcej niż rok wcześniej. W tym kilkanaście razy obrzucano pojazdy Bundes-wehry koktajlami Mołotowa, spalono wiele samochodów niemieckiej poczty, a także firmy kurierskiej DHL, która także współpracuje z wojskiem.
Policja jest bezradna. W Berlinie, gdzie w ostatnich miesiącach spłonęło prawie 300 aut, nie udało się znaleźć ani jednego sprawcy. Podobnie w Hamburgu.
Energia policji i służb specjalnych skierowana była do tej pory na zwalczanie prawicowego ekstremizmu spod znaku neonazistów. Zwłaszcza że po zjednoczeniu Niemiec wydawało się, że ostra konfrontacja pomiędzy komunizmem i kapitalizmem została definitywnie zakończona. Symbolem jej końca mogło być rozwiązanie w 1998 roku RAF (Frakcji Armii Czerwonej).