Jerozolima wyglądała jak przedwojenne warszawskie Nalewki w szabas. Na ulice miasta wyległy dziesiątki tysięcy chasydów. Mężczyźni byli w różnym wieku – od małych chłopców po starców z długimi brodami – ale wszyscy wyglądali niemal identycznie. Każdy miał na głowie czarny kapelusz, na wysokości uszu dyndały pejsy. Mimo upału każdy ubrany był w czarny garnitur.
– To największa mobilizacja społeczności chasydów od lat. Mamy do czynienia z rebelią wymierzoną przeciwko naszemu państwu. Ci ludzie wypowiedzieli Izraelowi wojnę – powiedział „Rz” znany jerozolimski prawnik Uri Huppert, zwolennik świeckości państwa.
Co spowodowało demonstracje, do których doszło w całym Izraelu? Chodzi o wyrok Sądu Najwyższego w sprawie żeńskiej szkoły w osiedlu żydowskim Emmanuel. W osobnych klasach uczyły się tam dziewczynki z rodzin aszkenazyjskich (pochodzących z Polski, Węgier i innych krajów Europy), a w osobnych z rodzin sefardyjskich (pochodzących z Bliskiego Wschodu).
Sąd uznał, że to rasizm, i nakazał 43 parom aszkenazyjskich ortodoksyjnych rodziców umieścić córki w klasach mieszanych. Gdy ci kategorycznie odmówili, wszystkie pary – w sumie 86 osób – zostały skazane na dwa tygodnie więzienia. Społeczność europejskich chasydów uznała to za „bluźnierstwo wobec Boga”.
Ponieważ chasydzi znani są z krewkości, w samej Jerozolimie pilnowało ich 10 tysięcy policjantów uzbrojonych w pałki i gaz. Podobnie jak dzień wcześniej nie udało się jednak uniknąć przemocy. Doszło do kilku incydentów. Zaatakowany został – przybyły na pertraktacje – czołowy sefardyjski rabin Jaakow Josef, którego przed linczem uratowali uczniowie.