Do incydentu, który opisała belgijska gazeta „La Derniere Heure”, doszło w piątek około godziny 20 przed kawiarnią w Ruisbroek, flamandzkiej gminie na przedmieściach Brukseli. Kiedy 21-letni Miguel, francuskojęzyczny Belg pochodzenia portugalskiego, zwrócił się do swojej dziewczyny po francusku, rzuciło się na niego siedmiu podchmielonych Flamandów. – Hier spreekt men Nederlands (tu mówi się po niderlandzku) – zwrócił się do niego jeden z napastników i rozbił mu na czole butelkę. Reszta Flamandów skopała młodego człowieka do utraty przytomności. Celowali w twarz i w głowę.

Został przewieziony do szpitala, gdzie spędził trzy dni. Ma złamany nos, wybite zęby, zmasakrowane czoło, pozszywane wargi, podbite oko i obolałą głowę. Komisarz kierujący śledztwem mówił, że ostatni raz miał do czynienia z tak brutalnym pobiciem 25 lat temu, kiedy pseudokibice Bruges pobili się z fanami Standardu.

W poniedziałek wrócił do domu. Mieszka w pobliżu miejsca, w którym został pobity. Chociaż mieszka tam od czterech lat, a w Ruisbroek żyje spora wspólnota frankofonów, boi się wyjść na ulicę. Dostał zwolnienie lekarskie do końca czerwca, więc nie musi chodzić do pracy.

Belgijski wymiar sprawiedliwości studzi emocje. – Wiemy jedynie, że doszło do bójki przed kawiarnią, ale jej powody są niejasne – mówi anonimowy rozmówca AFP. Dodaje, że za wcześnie jest przesądzać, jaką rolę odegrały „względy wspólnotowe”.

W niedzielę w Belgii odbyły się wybory parlamentarne. Historyczny sukces odnieśli w nich flamandzcy nacjonaliści. Ich lider Bart De Wever opowiada się za szeroką autonomią Flandrii i Walonii. Podczas kampanii wyborczej nawoływał wręcz do przekształcenia Belgii w konfederację i przekazania regionom wszystkich uprawnień poza polityką zagraniczną i obroną. Jego zdaniem w dłuższej perspektywie Belgia jako taka przestanie istnieć – po prostu „wyparuje”.