Do zamachów doszło w mieście Zahedan w prowincji Sistan-Baludżystan na południowym wschodzie Iranu, blisko granicy z Pakistanem. Główny szyicki meczet wypełniony był wtedy wiernymi, którzy obchodzili rocznicę urodzin Husajna, wnuka proroka Mahometa. Uroczystości zbiegły się jednak z Dniem Gwardii Rewolucyjnej. Dlatego w meczecie było też wielu gwardzistów.
Pierwsza eksplozja nastąpiła, gdy do głównego wejścia podszedł mężczyzna przebrany w damskie ubranie, pod którym miał schowany ładunek wybuchowy. Ta detonacja zabiła trzy osoby. Kolejna nastąpiła chwilę potem, gdy na ratunek rannym rzucili się inni szyici. Wtedy wysadził się drugi zamachowiec-samobójca. Rannych zostało około 300 osób.
Do zamachów przyznała się organizacja Dżundallah (Żołnierze Boga). Jak napisała na swojej stronie internetowej, w powietrze wysadziło się jej „dwóch wiernych i dzielnych synów”. Mujahid i Mohammad Rigi byli kuzynami byłego lidera Dżundullahu Abdolmaleka Rigi, który w czerwcu został skazany przez władze i powieszony. Miesiąc wcześniej stracony został jego brat Abdulhamid Rigi, który w 2008 roku został zatrzymany w Pakistanie i wydany Iranowi.
Irańskie władze natychmiast oskarżyły USA i Wielką Brytanię o wspieranie sunnickiego ugrupowania próbującego obalić reżim w Teheranie. –Ameryka powinna odpowiedzieć za terrorystyczny atak w Zahedanie – grzmiał w piątek Alaeddin Boroujerdi, szef parlamentarnej komisji spraw zagranicznych i bezpieczeństwa narodowego.
Dżundallah od lat walczy w Baludżystanie, pustynnej krainie, gdzie szaleje bezprawie. Twierdzi, że mniejszość sunnicka jest tam dyskryminowana. Z tego powodu nieraz atakował Gwardię Rewolucyjną – elitarne jednostki szyickich władz. W najkrwawszym zamachu, w październiku ub.r., zginęły 42 osoby, w tym 15 gwardzistów. W 2007 r. zamachowcy wysadzili w powietrze autobus z gwardzistami. Zginęło 11 z nich.