Takie przemówienie szef Komisji Europejskiej wygłosi po raz pierwszy, ale ma się ono stać corocznym zwyczajem. Niektórzy kwestionują, to że to akurat Barroso ma być historycznym mówcą, skoro traktat lizboński tworzy dwugłową władzę wykonawczą w UE: przewodniczący Komisji Europejskiej oraz przewodniczący Rady Europejskiej. Ten drugi, Herman Van Rompuy, chciał nawet wystąpić krótko przed Barroso.
Gdy Parlament Europejski zaproponował mu przemówienie na zakończenie debaty, po wystąpieniu eurodeputowanych, Van Rompuy poinformował, że jest zajęty i w ogóle się do Strasburga nie wybiera – dowiedziała się „Rz” ze źródeł w PE.
Wystąpienie Barroso od razu budzi skojarzenia z prezydentem USA, który co roku wygłasza podobne orędzie. – Ale on, w przeciwieństwie do amerykańskiego przywódcy, nie tworzy polityki. Nie jest liderem, raczej spinaczem różnych poglądów. Bo Unia to nie tylko ludzie, ale też państwa narodowe – zauważa Piotr Kaczyński, ekspert instytutu CEPS w Brukseli. Według niego przyczynia się do tego zarówno konstrukcja Unii, jak i osobowość Barroso, który przez ostatnie lata nie pokazał się jako przywódca. Dlatego jego mowę trudno traktować jako prognozę polityki UE na najbliższy rok.
Jak twierdzą nasi rozmówcy w Komisji Europejskiej, Barroso nie szykuje rewolucyjnych elementów. – Przedstawi plany Komisji na najbliższy rok. Warto będzie zwrócić uwagę na dobór tematów i ich kolejność – dowiedzieliśmy się w KE.
Aby nadać przemówieniu Barroso godną oprawę, szefowie grup politycznych w Parlamencie Europejskim razem z jego szefem Jerzym Buzkiem postanowili, że obecność eurodeputowanych ma być obowiązkowa. Sprawdzi się to w głosowaniu: każdy obecny będzie musiał dwukrotnie w czasie wystąpienia nacisnąć guzik, aby udowodnić, że jest na sali. Jeśli go nie będzie, może stracić część dziennej diety. Jaką, miało się okazać wczoraj wieczorem.