17 lutego 2008 roku Kosowo ogłosiło niepodległość, ale Serbia nie uznała jej do dziś. Niezwykle trudno było zmusić obie strony do bezpośrednich rozmów. Nie udało się to ani ONZ, która przyjęła w tej sprawie rezolucję, ani byłemu prezydentowi USA Billowi Clintonowi, który dla Albańczyków jest bohaterem narodowym.
Pomogła dopiero presja Unii Europejskiej. – Naciski obiecującej Serbii członkostwo w Unii Brukseli były bardzo silne, a rządowi w Belgradzie zależy na tym, by jak najszybciej otrzymać status kandydata – mówi „Rz" Sonja Biserko, serbska opozycjonistka, szefowa Komitetu Helsińskiego w Belgradzie.
Rząd w Kosowie tak szybko podjął decyzję, że nie zdążył jej z nikim skonsultować. – Władze w Prisztinie robią to, czego chce Bruksela. Ale nie wszystkim to się podoba. Opozycja nie chce tych negocjacji, zażądała debaty w tej sprawie – mówi „Rz" kosowska dziennikarka Jeta Xharra. Wczoraj parlament cały dzień miał zajmować się tą sprawą. – Powinniśmy otrzymać gwarancje z UE, że Kosowo coś z tych rozmów będzie miało – grzmieli w mediach posłowie, grożąc, że nie dopuszczą do rozmów.
Spotkanie celowo zaplanowano na neutralnym gruncie. Prowadzić je ma unijny dyplomata Robert Cooper. Po rozmowach oświadczenie wygłosi szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton.