Taki wniosek wyciąga większość obserwatorów z ogłoszonej w sobotę kremlowskiej roszady. Obecny premier będzie kandydował na prezydenta, a obecny prezydent obejmie stanowisko premiera.
– Znamy już konfigurację rosyjskiej władzy do 2036 roku – powiedział politolog Wiaczesław Nikonow w kuluarach zjazdu rządzącej Jednej Rosji (JR). Przypomniał, że premier z początków XX wieku Piotr Stołypin (na którego lubi się powoływać Putin) obiecywał, iż zmieni kraj nie do poznania w ciągu 20 lat. Wtedy tych lat zabrakło, teraz jednak, gdy – jak to ujął Nikonow – „w rosyjskiej władzy pojawił się trend do dziedziczenia", będzie na to szansa.
Nie wszyscy przedstawiciele elit władzy demonstrują entuzjazm. „Nie ma powodów do radości" – napisał lakonicznie na Twitterze doradca Miedwiediewa Arkady Dworkowicz. Putin osobiście skarcił tego typu malkontentów. Gdy w czasie zjazdu JR okazało się, że spośród 8 tysięcy delegatów jeden zagłosował przeciw projektowi składu list wyborczych partii, Władymir Władimirowicz rzucił drwiąco: – A gdzie ten jeden człowiek? Gdzie ten... dysydent? Pokazałby się...
Program władz
W wygłoszonym przez Miedwiediewa programie Jednej Rosji można przeczytać ogólnikowe zapowiedzi modernizacji gospodarczej, walki z korupcją, a nawet wspierania niezależności sądów. Nie ma natomiast niczego, co można byłoby interpretować jako sugestię liberalizacji politycznej. Przy czym prezydent momentami ocierał się o frazeologię radziecką („partii niepotrzebne jest zamieszanie, ale groźny jest też formalizm i biurokratyzacja").
Lider demokratycznej partii Jabłoko Siergiej Mitrochin mówi, że władze weszły na drogę wiodącą do zastoju porównywalnego z panującym w ZSRR ery Breżniewa i że może to doprowadzić do podobnego końca. Ale Władimir Miłow, polityk partii Parnas, uważa, że w decyzji tandemu tkwi zalążek wcześniejszych wstrząsów.