Kanclerz Angela Merkel i premier David Cameron spotkają się w piątek w Berlinie, aby szukać sposobu na wyciągnięcie Unii Europejskiej z kryzysu. Ale uśmiechy i uściski wymieniane na potrzeby mediów nie są w stanie przykryć jednego z najpoważniejszych dyplomatycznych konfliktów, do jakich doprowadził kryzys w strefie euro. Berlin wprost oskarża brytyjskie władze, że prowadzą egoistyczną politykę, w czasie gdy trzeba ratować strefę euro i Unię Europejską.
– Jestem zdumiony, że w Londynie nie ma jasnej wizji, jakie konsekwencje dla londyńskiego City miałby upadek euro – powiedział w czwartek Michael Meister, wiceszef CDU rodzimej partii niemieckiej kanclerz.
Niemcy, wspierane przez Francję i Komisję Europejską, domagają się wprowadzenia podatku od transakcji finansowych w Unii Europejskiej, który miałby ułatwić wyciągnięcie unijnych gospodarek z długów. Dla Wielkiej Brytanii byłby to jednak cios. Część analityków twierdzi, że aż jedna trzecia brytyjskiego PKB pochodzi z transakcji dokonywanych przez londyńskie City. Ich opodatkowanie mogłoby spowodować, że światowy kapitał przeniósłby się gdzie indziej.
Niemcy zapewniają, że większość krajów ich popiera. Jak się wyraził Volker Kauder, szef frakcji CDU w Bundestagu: „Europa mówi w tej sprawie po niemiecku". To tylko dolało oliwy do ognia. Na jego słowa ostro zareagowały brytyjskie media, które zaczęły się rozpisywać o niemieckich zapędach do dominacji w Europie. Komentatorzy oskarżają też Berlin o stosowanie podwójnych standardów. Niemieccy politycy domagają się radykalnych reform i szybkich działań od UE, a sami je opóźniają. Wszelkie decyzje o pomocy finansowej musi bowiem zatwierdzać Bundestag.
Ale to niejedyne punkty sporne. Wielka Brytania nie zamierza partycypować w kosztach ratowania krajów strefy euro. Oba kraje mają też całkowicie odmienną wizję przyszłości Unii Europejskiej. Kanclerz Merkel chce zacieśnić polityczną współpracę krajów strefy euro, aby w przyszłości nie dopuścić do podobnych kryzysów.