Porzucił pracę nad nowym tomem przygód detektywa Fandorina i przyleciał z Francji tylko po to, żeby wziąć udział w manifestacji.
Porównania do rosyjskiego sierpnia 1991 roku są powszechne. Spora część czterdziestolatków, którzy w sobotę dołączyli do wiecu na Placu Błotnym, to ludzie, którzy 20 lat temu stali przed Białym Domem. Bronili siedziby rządu Jelcyna przed atakiem usiłujących przywrócić radzieckie porządki puczystów.
Młodzież, która absolutnie dominowała w poniedziałkowych i wtorkowych demonstracjach, teraz też jest bardzo widoczna, ale nie jest już samotna. Teraz przedział wieku ogromnej większości demonstrantów można określić jako dziewiętnaście – czterdzieści parę lat.
Gdy jeszcze przed rozpoczęciem wiecu, w padającym od czasu do czasu śniegu szliśmy z placu Rewolucji (gdzie demonstracja miała pierwotnie się rozpocząć) na Wyspę Błotną (gdzie została przeniesiona na żądanie władz w zamian za zgodę na zwiększenie jej liczebności do 30 tysięcy), nic jeszcze nie wskazywało na frekwencyjny sukces. Spod pomnika Karola Marksa, gdzie tradycyjnie kończą się pierwszomajowe demonstracje komunistów Ziuganowa, w stronę placu Błotnego wyruszały niewielkie grupki. Wyruszały bardzo okrężną trasą, wytyczoną przez władze w taki sposób, aby wiodła jak najdalej od Kremla...
Rządzący demonstrowali siłę. Cała ta kilkukilometrowa trasa odgrodzona była nieprzerwanym szpalerem funkcjonariuszy OMON i żołnierzy wojsk wewnętrznych. Zaczynam uczyć się ich odróżniać, tak jak niegdyś w stanie wojennym moje pokolenie uczyło się odróżniać zomowców od żołnierzy. Wtedy ważny był kolor butów i odcień mundurów, tutaj rodzaj hełmu (policjanci mają „antydemonstracyjne", z przyłbicami, żołnierze – zwykłe bojowe, w bardzo amerykańskim kształcie).