Niezwykle doświadczona w unijnych bojach Dania staje przed trudnym zadaniem. Udało jej się w przeszłości doprowadzić do historycznego rozszerzenia UE – to w czasie jej poprzedniej prezydencji na szczycie w Kopenhadze w grudniu 2002 roku doszło do zawarcia ostatecznego porozumienia z dziesięcioma krajami, w tym Polską. Ale dziś wyzwanie jest znacznie poważniejsze: jak uchronić strefę euro przed rozpadem? I czy można, ratując ją, uniknąć podziału Unii na dwa coraz bardziej oddalające się od siebie obozy?
Rola Danii jest trudna z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wszystkie państwa stojące na czele UE od roku 2010 ma już ograniczone kompetencje. UE na stałe kieruje Herman Van Rompuy i to on wyznacza np. agendę i terminy unijnych szczytów. Po drugie, podobnie jak Polska Dania nie należy do strefy euro. To wyklucza ją z udziału w zasadniczych dziś dla przyszłości Unii dyskusjach: spotkaniach eurogrupy (ministrów finansów strefy euro) oraz szczytach przywódców strefy euro. – Naszym kluczowym zadaniem będzie budowanie więzi między krajami w strefie euro i krajami poza nią – mówił Nicolai Wammen, duński minister ds. europejskich, gdy przedstawiał w Brukseli priorytety prezydencji w połowie grudnia. Pytany przez "Rz", jak zamierza to robić, skoro Dania nie uczestniczy nawet w dyskusjach o strefie euro, Wammen nie był w stanie podać żadnych szczegółów. Faktycznie zadanie Danii będzie nawet trudniejsze niż Polski, bo my przynajmniej zapewniamy, że do strefy euro chcemy wejść. I rząd może używać argumentu, że chcemy uczestniczyć w dyskusji o zasadach działania grupy, do uczestnictwa w której zobowiązuje nas traktat. Tymczasem Dania uzyskała wyjątek i do strefy euro nie musi, a na razie także nie chce, wchodzić.
Talenty negocjacyjne duńskich dyplomatów przydadzą się, gdy dojdzie do negocjacji w sprawie nowych wieloletnich ram finansowych dla UE. Ma ona zdecydować o rozdziale setek miliardów euro ze wspólnego budżetu na lata 2014 – 2020. Dyskusję rozpoczęła Polska i niewąt- pliwie zasługą rządu jest zachowanie projektu Komisji Europejskiej jako podstawy prac. Przewiduje on utrzymanie polityki spójności jako flagowej unijnej polityki i 80 mld euro dla Polski z tego tytułu. Prawdziwe negocjacje zaczną się jednak dopiero w momencie, gdy pojawią się konkretne liczby. Wiadomo, że kraje płatnicy netto – w tym Niemcy, Francja, Holandia, ale też Dania – chcą wpłacać jak najmniej. Kraje biorcy netto – jak Polska – chcą dostawać jak najwięcej. A Wielka Brytania tradycyjnie żąda wielkiego rabatu we wpłatach dla siebie. Jeśli Dania chce doprowadzić do końca negocjacje, to ma na to tylko jeden miesiąc: czerwiec. Po majowych wyborach we Francji, a przed zakończeniem swojej prezydencji. Wcześniej nikt nie będzie prowadzić poważnej dyskusji, bo Nicolas Sarkozy zablokuje wszystko, co choćby w minimalnym stopniu osłabi jego szanse na ponowne zwycięstwo.
W polityce zagranicznej Dania nie będzie miała wiele do powiedzenia. – Przeczytaliśmy traktat lizboński – mówi duński dyplomata. Wie więc, że stosunkami zewnętrznymi w UE zajmuje się jej wysoka przedstawiciel Catherine Ashton. Dla rotacyjnej prezydencji pozostaje rola organizowania negocjacji rozszerzeniowych. Chorwacja właśnie je zakończyła, a Turcja jest w stanie zawieszenia. W czasie polskiej prezydencji nowych rozdziałów negocjacyjnych nie otwarto, Duńczycy raczej nie poprawią statystyk. Na pewno będą postępowały rozmowy z Islandią: tutaj wielu problemów nie ma. Pozostaje do rozstrzygnięcia przyszłość Serbii – czeka na status kandydata do UE. Decyzja w tej sprawie zapadnie w marcu. Z kolei w czerwcu może zapaść decyzja o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Czarnogórą. Dla Danii tradycyjnym priorytetem pozostaje "zielona" gospodarka. – Nie wystarczy skupiać się na kryzysie finansowym, nie zwracając uwagi na inny równie poważny kryzys – ekologiczny – powiedziała duńska minister ochrony środowiska Ida Auken. Chce obowiązkowych celów efektywności energetycznej, większego udziału energii odnawialnej. Dla wielu krajów UE w czasach kryzysu dyskusja o inicjatywach, które przynajmniej w krótkim terminie generują dodatkowe koszty dla przemysłu, może się okazać trudna do zaakceptowania.