Teoretycznie Korea Północna nie była tematem szczytu nuklearnego w Seulu. Przywódcy ponad 50 państw mieli się bowiem skupić na sposobach zapobiegania proliferacji materiałów nuklearnych i niedopuszczenia, aby ładunki jądrowe znalazły się w rękach terrorystów. A władze w Pjongjangu zagroziły nawet, że jeśli najważniejsi światowi liderzy będą oficjalnie prowadzić dyskusję w sprawie Korei Północnej, to potraktują to jak formalne wypowiedzenie wojny. Mimo to najnowsze plany Koreańczyków z Północy stają się najważniejszym tematem kuluarowych rozmów w Seulu.
Młody dyktator Kim Dzong Un – który przejął władzę w zeszłym roku po śmierci Kim Dzong Ila i dopiero uczy się bawić z Zachodem w kotka i myszkę – ściągnął na siebie uwagę najważniejszych przywódców świata, zapowiadając na połowę kwietnia wystrzelenie satelity. Wydarzenie według Koreańczyków z Północy ma być uroczystym sposobem uczczenia setnej rocznicy narodzin ich wielkiego przywódcy Kim Ir Sena. Zachodni politycy spodziewają się jednak, że będzie to okazja dla Korei Północnej do przetestowania rakiet dalekiego zasięgu, po którym tradycyjnie Koreańczycy z Północy urządzali testy atomowe. Taki test byłby zaś zaprzeczeniem forsowanej od 2009 roku przez Baracka Obamę idei „świata bez broni atomowej". Obama zagroził więc w Seulu, że tym razem „nie będzie nagród za złe zachowanie". Zarówno władze w Seulu, jak i w Tokio ostrzegły zaś Pjongjang, że zestrzelą każdą rakietę wystrzeloną przez Północ, jeśli znajdzie się ona nad ich terytorium. Zaostrzająca się retoryka związana z Koreami i obawy o możliwość wybuchu konfliktu sprawiły, że w pierwszej części sesji na azjatyckich giełdach zagościły spadki.
Nikt nie chce wojny
Pojedynczy publicyści spekulują nawet, że Korea Południowa i USA mogłyby zaatakować Północ i przejąć nad nią kontrolę. – To niezwykle mało prawdopodobny scenariusz, bo oznaczałby koszmarną wojnę, której nie chce żadna ze stron – uspokaja jednak w rozmowie z „Rz" dr Shannon Kile, analityk Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI). – O wiele większe jest ryzyko przypadkowego wybuchu konfliktu zbrojnego lub wojny, do której doszłoby w wyniku eskalacji napięcia – dodaje.
Amerykanie są jednak w kropce, ponieważ dwa tygodnie temu Kim Dzong Un zgodził się – w zamian za ogromne dostawy żywności – wpuścić do kraju inspektorów nuklearnych. Jak zauważył „Financial Times", jeśli inspektorzy pojawią się w Korei, a Amerykanie wstrzymają obiecaną pomoc, to Północ szybko każe się inspektorom wynosić, a odpowiedzialnością za nowy impas oskarży – jednym głosem z Chinami i być może również z innymi krajami – władze w USA.
Sfrustrowane Chiny
Barack Obama przekonywał więc wczoraj chińskiego przywódcę Hu Jintao, aby władze w Pekinie bardziej stanowczo wpłynęły na działania Koreańczyków z Północy. Według Bena Rhodesa, zastępcy doradcy prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, Hu dał Obamie do zrozumienia, że Chiny też są „sfrustrowane" polityką prowadzoną przez nowego przywódcę Korei Północnej.
– Chiny zasygnalizowały nam, że podchodzą do tej sprawy bardzo poważnie i wielokrotnie dały już znać Korei Północnej o swoim zaniepokojeniu – powiedział anonimowo jeden z doradców Obamy. Cytowany przez Reutersa urzędnik dodał, że obaj liderzy zgodzili się „ściśle koordynować swoją odpowiedź na potencjalną prowokację i – jeśli będzie taka potrzeba – zastanowić się, jakie kroki należy podjąć".