– Znajdujemy się na dnie. Nie otrzymaliśmy kolejnej transzy pomocy i nie wiemy, w jaki sposób możemy spłacić pożyczkę, której termin płatności przypada na 20 sierpnia – takie dramatyczne słowa wiceministra finansów Christosa Staikurasa świadczą o beznadziejnym położeniu Grecji. Ratunek nie nadejdzie, jeżeli koalicyjny rząd Antonisa Samarasa nie zdoła w końcu dojść do wewnętrznego porozumienia i nie zgodzi się na warunki wierzycieli Grecji reprezentowanych przez tzw. trojkę: Międzynarodowy Fundusz Walutowy, UE oraz Europejski Bank Centralny. Instytucje te przygotowały już 31,5 mld euro dla Grecji, ale najpierw kraj ten musi udowodnić, że gotów jest dokonać 11,5 mld oszczędności budżetowych w następnych dwu latach, tak jak wcześniej uzgodniono.
– W przyszłym tygodniu przedstawimy program cięć – zapewniał wczoraj premier Antonis Samaras przed kolejnym spotkaniem z partnerami koalicyjnymi. Zakończyło się tym razem podobno porozumieniem bez podawania szczegółów. Tylko dlatego, że w Berlinie, Paryżu czy Brukseli nie chciano nawet słyszeć o złagodzeniu warunków dalszej pomocy, na co rząd grecki nalega nadal.
Ewangelos Wenizelos, lider socjalistów oraz były minister finansów, a obecnie partner w rządzie koalicyjnym, długo stawiał weto w sprawie planowanego zmniejszenia pensji urzędników państwowych oraz cięcia emerytur. Obawia się wybuchu niezadowolenia społecznego i całkowitego paraliżu instytucji państwowych oraz anarchii. Do tego nie tak daleko. Jak wynika z niedawnych badań opinii publicznej, dwie trzecie Greków jest zdania, że kraj znajduje się na złej drodze. Optymizm prezentuje jedynie 23 proc. obywateli. Ich gniew jest skierowany nie tyle przeciwko własnemu rządowi (ma 51 proc. poparcia), ile pod adresem zagranicznych wierzycieli.
Nie brak opinii, że nawet jeżeli rządowi uda się ostatecznie ustalić listę oszczędności, to nie poradzi sobie z jej realizacją. A to prowadzi prostą drogą do bankructwa i wyjścia ze strefy euro .