Kiedy Angela Merkel zawitała wczoraj do Aten, nic nie przypominało serdecznego przyjęcia sprzed pięciu lat. Tyle, że tamta wizyta miała miejsce przed kryzysem, który doprowadził Grecję do bankructwa. – Merkel przyjeżdża do Aten zbyt późno, jak grupa rockowa, której okres świetności dawno już minął – tłumaczył wczoraj swym czytelnikom konserwatywny dziennik „Kathimerini", przypominając, że spora część greckiego społeczeństwa czyni Merkel osobiście odpowiedzialną za zdemolowanie im życia. A to dlatego, że Berlin w zdecydowany sposób domaga się przeprowadzenia reform i cięć budżetowych torujących Grecji drogę do stabilizacji. – Jej wizyta w Grecji jest aktem odwagi – pisał „Die Welt".
Strachy na Lachy
Berlin nie ma nic przeciwko ultimatum ze strony przedstawicieli tzw. trojki, która daje rządowi w Atenach jeszcze dziesięć dni na zaprezentowanie wiarygodnego programu dalszych oszczędności sięgających 14 mld euro na najbliższe dwa lata pod groźbą wstrzymania kolejnej transzy kredytu na sumę 31,5 mld euro. – Takich gróźb było już wiele, zawsze jednak pieniądze się znajdowały – przypomina George Tzogopoulos, ekspert ateńskiego instytutu gospodarczego Eliamep. Zresztą w tym czasie, gdy trojka groziła palcem rządowi Antonisa Samarasa, w Luksemburgu komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn ogłosił, że Grecja otrzyma kolejną transzę „najpóźniej w listopadzie tego roku".
– Nikt nie chce ryzykować perturbacji związanych z wyjściem Grecji ze strefy euro w obecnej sytuacji międzynarodowej – tłumaczy „Rz" prof. Gerasimos Soldatos z Uniwersytetu Macedońskiego w Salonikach. Ma na myśli wybory w USA, narastający konflikt turecko-syryjski oraz Iran. Nie brak też głosów wskazujących na pierwsze efekty reform. – W sierpniu budżet zanotował pewną nadwyżkę, lecz nie zmienia to faktu, że deficyt płatniczy Grecji jest nadal ogromny, bo kraj ugina się pod ciężarem odsetek od otrzymanych kredytów – tłumaczy „Rz" George Tzogopoulos.
Mało kto wierzy jednak w to, że Grecja będzie w stanie stanąć kiedykolwiek na własnych nogach. – Bankructwo Grecji jest nieuniknione, chyba że jesteśmy gotowi utrzymywać ten kraj pod wieczną kroplówką – mówi Hans-Werner Sinn, szef renomowanego instytutu IFO z Monachium. Zwraca uwagę na kolejny, szósty już rok recesji, która w 2013 roku sprawi, iż grecka gospodarka skurczy się o następne 5 proc. W przyszłym roku zadłużenie Grecji sięgnie 180 proc. PKB i mało prawdopodobne, aby udało się je zmniejszyć do poziomu 120 proc. w 2020 roku, co zakłada obecny program ratunkowy. Nie ma postępów w dziedzinie efektywności ściągania podatków, nie widać pomysłów na zwiększenie konkurencyjności greckiej gospodarki, w samym kraju pojawiają się coraz częściej żądania kolejnego umorzenia długów. Tym razem państwowych, bo greckim bankom prywatni wierzyciele darowali już w tym roku 107 mld euro.
Bez obietnic
Pojawienie się w takim momencie w Atenach kanclerz Angeli Merkel jest wyrazem politycznego poparcia dla rządu Grecji. Takie jest jedyne przesłanie jej wizyty, jeżeli nie liczyć 30 mln euro bilateralnej pomocy Niemiec dla reorganizacji administracji oraz służby zdrowia. – Wielu Greków cierpi, ale to się opłaci – mówiła Merkel. – Naród krwawi, ale chce pozostać w strefie euro – odpowiedział premier Samaras. Zapewniał, że jego gabinet jest zdecydowany na dalsze cięcia. Usiłowało go od tego odwieść ponad 40 tys. demonstrantów. – Ich gniew kierowany pod adresem Merkel był tym większy, że wspiera znienawidzony rząd – mówił „Rz" Satoris Chadzakis, znany reżyser teatralny.