Polscy politycy ze spokojem podchodzą do fiaska unijnego szczytu poświęconego budżetowi.
Przedstawiciele koalicji mają nadzieję, że już w styczniu dojdzie do porozumienia i będzie ono korzystne z punktu widzenia polskich interesów. Opozycja również nie dramatyzuje, choć zarzuca premierowi zbytnią pasywność w negocjacjach i błędne sojusze.
Najdalej w krytyce idzie PiS. – Wiele krajów twardą postawą na szczycie wynegocjowało dla siebie korzystne zapisy lub wyłączenia. To będzie podstawa do kolejnej rundy negocjacji. Tymczasem premier starał się wszystkich przekonać, że za wszelką cenę trzeba osiągnąć porozumienie na tym szczycie – mówi „Rz" poseł PiS Krzysztof Szczerski. – W efekcie tej strategii to Polskę w kolejnej propozycji spotkały nowe cięcia, a nasza pozycja negocjacyjna przed następnym szczytem nie jest silna - dodaje.
Krytyka odnosi się głównie do ostatniego projektu budżetu przygotowanego przez Hermana Van Rompuya w czwartek wieczorem. W tym dokumencie dla Polski przewidziano około 103 mld euro, z czego 72,4 mld euro na politykę spójności. Dla Warszawy był on mniej korzystny niż poprzednia propozycja, która przewidywała 73,9 mld euro w polityce spójności. Te 1,5 mld euro straciliśmy, mimo że całość funduszy na politykę spójności wzrosła o blisko 11 mld euro. – Problem polega na tym, że jesteśmy w niewielkiej grupie krajów zyskujących w polityce spójności w porównaniu z obecnym okresem. Jest więc presja na zwiększanie innym, a zmniejszanie nam – tłumaczył nieoficjalnie polski dyplomata.
Premier Donald Tusk jeszcze w czwartek nie robił z tego wielkiego problemu, argumentując, że ważniejsze jest porozumienie niż „miliard w tę czy w tę". Straciły Polska, Słowacja i Rumunia, zyskały głównie kraje Południa Europy (Hiszpania, Portugalia Grecja, Włochy) oraz państwa bałtyckie i Węgry.