Walki stają się coraz zacieklejsze, a wojna na Saharze bardziej niż kiedykolwiek zaczyna przypominać tę w Afganistanie. Tymczasem rząd w Paryżu planował, że już w marcu zacznie się wycofywać z Mali.
„Finalna faza" malijskiej operacji to – wedle François Hollande'a – wygnanie radykalnych islamistów z Adrar des Iforas, płaskowyżu na południu Sahary, przy granicy z Algierią. Zajmuje 250 tys. kilometrów kwadratowych, czyli mniej więcej tyle co połowa Francji. Podczas bitwy, do której doszło tam w weekend, zginęło prawie stu islamistów i 23 żołnierzy elitarnej jednostki czadyjskiej armii.
Do walk regularnie dochodzi też w Gao, największym mieście na północy kraju. Za każdym razem scenariusz jest taki sam: islamiści atakują ratusz miejski, malijska armia nie jest w stanie ich odeprzeć, wtedy na pomoc przychodzą jej Francuzi i odbijają gmach. W ostatniej rundzie takich walk zginęło 15 bojowników, a rannych zostało dwóch żołnierzy francuskich i czterech malijskich. – Islamiści penetrują Gao co noc. Gdy tylko Francuzi wycofają się z miasta, islamiści próbują je odbić, zaczynając od ratusza – mówi burmistrz Gao, Sadou Harouna Diallo.
Coraz częściej w różnych częściach kraju dochodzi też do zamachów samobójczych.
– Wbrew temu, co niektórym się wydawało, po przejęciu głównych miast z rąk rebeliantów przez malijską i francuską armię sytuacja wcale nie jest stabilna ani spokojna – oświadczył szef Czerwonego Krzyża w Mali i Nigrze Jean-Nicolas Marti. Jego zdaniem należy się spodziewać serii kolejnych ataków.