Najwięcej głosów (ok. 1/5) ma w nich uzyskać rządzące do tej pory centroprawicowe ugrupowanie GERB premiera Bojko Borisowa. To jednak zdecydowanie za mało, aby samodzielnie utworzyć rząd. Tymczasem wszystkie pozostałe partie, które mają szansę przekroczyć 4-procentowy próg wyborczy, zapowiedziały już, że nie wejdą w koalicję z oskarżaną o malwersacje i korupcję ekipą.
Alternatywne rozwiązanie – budowa większości parlamentarnej wokół opozycyjnej Bułgarskiej Partii Socjalistycznej – także wydaje się niezwykle trudne. Aby rachunek się zgadzał, jej koalicyjnym partnerem musiałaby być nie tylko reprezentująca mniejszość turecką partia MRF, ale także skrajnie prawicowa Ataka. A to jest raczej wykluczone.
– Brak silnego rządu i kryzys polityczny doprowadzą do dalszej zapaści bułgarskiej gospodarki i pogrążenia struktur państwa w układach korupcyjnych – ostrzega Amanda Paul z European Policy Center.
Borisow złożył dymisję w lutym po tym, gdy wyszło na jaw, że jego najbliższy współpracownik, minister spraw wewnętrznych Cwetan Cwetanow nakazał swoim służbom zainstalowanie urządzeń podsłuchowych u politycznych oponentów. Ale „bułgarska Watergate" to tylko jeden z wielu elementów świadczących o kryzysie w państwie. Ujawnione taśmy z tajnych rozmów, w których uczestniczył sam Borisow, pokazują, że system wymiaru sprawiedliwości jest bezpośrednio podporządkowany ekipie rządzącej, a w sobotę prokuratura skonfiskowała aż 350 tys. fałszywych kart do głosowania.
Desperacja społeczeństwa z powodu skorumpowania państwa jest tak wielka, że tylko w minionym miesiącu sześciu Bułgarów na znak protestu się podpaliło. Czterech nie udało się uratować. Na ulice Sofii i innych miast wyszły także setki tysięcy manifestantów, najwięcej od czasu obalenia komunizmu ćwierć wieku temu.