Takiego kryzysu administracja Baracka Obamy jeszcze nie doświadczyła. Skandale dotknęły czterech najważniejszych departamentów amerykańskiego rządu federalnego – Skarbu, Sprawiedliwości, Stanu i Obrony.
Pytanie o to, czy w Białym Domu panuje atmosfera oblężonej twierdzy, zadane rzecznikowi prezydenta Jayowi Carneyowi podczas briefingu przez jednego z dziennikarzy, jest jak najbardziej uzasadnione. Media mówią już o „przekleństwie drugiej kadencji", czyli o kłopotach, które dotykają prezydentów po ponownym zwycięstwie w wyborach.
Biały Dom musi radzić sobie z oskarżeniami o nadużycie władzy przez urząd skarbowy oraz Departament Sprawiedliwości. Do tego od ponad pół roku nie może się uporać z wyjaśnieniem okoliczności zamachu na amerykański konsulat w libijskim Benghazi, a Pentagonem wstrząsnął kolejny skandal obyczajowy.
Wszystkie sprawy są brane pod lupę w Kongresie, gdzie przedstawiciele administracji muszą odpowiadać na dziesiątki niewygodnych pytań.
Największe emocje budzi sprawa szykanowania prawicowych grup, którym Internal Revenue Service, czyli amerykański Urząd Podatkowy, przez ponad dwa lata utrudniał działalność, celowo i z premedytacją blokując przyznanie im statusu organizacji nienastawionych na zysk.