W środę terroryści przeprowadzili serię zsynchronizowanych ataków przy użyciu samochodów-pułapek. Prawie jednocześnie wybuchło 14 bomb ukrytych w samochodach, w jednym przypadku wysadził się kierowca-samobójca, a w dwóch miejscach wybuchły przydrożne miny, prawdopodobnie odpalone zdalnie. Łącznie zginęło około 30 oso, rannych było 170.
Takie doniesienia z Iraku pojawiają się regularnie od kilku miesięcy. Scenariusz za każdym razem jest taki sam: atakowane są targowiska, sklepy, restauracje, zatłoczone miejsca publiczne i pojazdy komunikacji masowej. Chodzi o spowodowanie jak największej liczby ofiar, wywołanie psychozy i zastraszenie zwykłych ludzi. W ten sposób terroryści chcą wywołać zamęt, którego skutkiem byłyby ustępstwa rządu.
Premier Nouri al Maliki w wystąpieniu telewizyjnym po zamachach powiązał je z wojną w sąsiedniej Syrii. To prawda, że wpływa ona destabilizująco na Irak. Po pierwsze obie strony konfliktu traktują ten kraj jako swoje zaplecze - tyle że szyici popierają reżim Baszara al-Asada, a sunnici walczących z nim rebeliantów. Po drugie do Iraku przelewa się fala uchodźców, faktycznie w większości Kurdów uciekających na ziemie swoich pobratymców na północy kraju. Zresztą Kurdowie na swojej ziemi zorganizowali już własne struktury, które tylko nominalnie należą do wspólnego z Arabami państwa irackiego. Z rządem centralnym nie chcą już dzielić się nawet zyskami z wydobywanej u siebie ropy. Jednak al Maliki pomija milczeniem najistotniejszą przyczynę sunnickiego terroryzmu: od czasu całkowitego wycofania Amerykanów z Iraku szyici coraz ostrzej wypierają sunnitów z życia publicznego i struktur administracyjnych.
Nie ma wątpliwości, że kraj wraca do zamętu nie obserwowanego tam od lat 2006-2007, kiedy toczyła się prawdziwa terrorystyczna wojna między coraz wyraźniej przejmującymi władzę szyitami, a spychanymi na margines sunnitami, którzy wcześniej przez cały okres rządów Saddama Husajna byli uprzywilejowaną i rządzącą mniejszością.
Iraccy analitycy, jak cytowany przez Christian Science Monitor Ihssan Al-Shimari, politolog z Uniwersytetu Bagdadzkiego uważają, że fala terroryzmu (do której sunnitów podburzają też obecni w Iraku emisariusze al Kaidy) w której w ciągu dwóch letnich miesięcy zginęło ponad 400 osób nie jest jeszcze wojna, jednak konflikt podobny do syryjskiego wisi dosłownie na włosku.