O tym, że akcja ratownicza w zniszczonej trzęsieniem ziemi japońskiej elektrowni atomowej napotyka trudności, władze informowały już miesiąc temu. Już wtedy nie bardzo wiedziano, co robić ze skażoną promieniotwórczo wodą z reaktorów.
Tym bardziej że uszczelnienie gruntu wokół reaktorów okazało się dalece niewystarczające i wyciek zaczął dostawać się do wód oceanu na wschód od wyspy Honsiu.
Pod koniec ubiegłego tygodnia szefowie koncernu Tokyo Electric Power Company (Tepco), operatora uszkodzonej elektrowni, przyznali, że woda z przepełnionych zbiorników – mimo wcześniejszych zapowiedzi, że „sytuacja jest pod kontrolą” – przedostaje się do gruntu poza zaporami. W weekend doszły kolejne niepokojące wiadomości. Okazało się, że w ciągu ostatnich 10 dni poziom radiacji podniósł się aż 18-krotnie, co oznacza, że obecnie wewnątrz kopuły reaktora panuje promieniowanie mogące zabić człowieka po czterech godzinach.
Do monitorowania stanu radiacji trzeba było użyć nowych urządzeń, gdyż stare nie miały dostatecznie dużej skali. Nowe pomiary wykazały promieniowanie 1800 milisievertów na godzinę (stare urządzenia były wyskalowane do poziomu 100 milisievertów). Oznacza to, że promieniowanie już wcześniej mogło być wyższe, niż sądzono.
Bezpośrednim skutkiem nowych pomiarów jest wprowadzenie ograniczeń dotyczących dopuszczalnej długości pracy dla pracowników służb ratowniczych, którzy będą mogli teraz przebywać znacznie krócej w strefie bezpośredniego zagrożenia.