Wybory w Czechach odbyły się już pod koniec października, jednak ich wynik całkowicie zaskoczył praska elitę polityczna. Okazało się, że partia Sobotki wprawdzie wygrała je zgodnie z oczekiwaniami (uzyskała 20,6 proc.), ale ma zaledwie minimalna przewagę nad zajmującą drugie miejsce populistyczna partią ANO utworzoną przez miliardera Andrieja Babiša (18,5 proc.). W ten sposób w gruzach legł pierwotny pomysł, by rząd zbudować na bazie ČSSD z poparciem komunistów (w takiej kombinacji obie partie lewicowe razem mogłyby osiągnąć ledwo 85 mandatów w 200-osobowej Izbie Poselskiej).
Powodem wyjątkowo długiego namysłu prezydenta mogą być jego własne ambicje, by stać się głównym rozgrywającym na czeskiej scenie politycznej. Wreszcie do przedłużenia procesu doprowadził też bunt u socjaldemokratów - kilka dni po wyborach część kierownictwa partii zorganizowała "pucz" przeciwko Sobotce obarczając go odpowiedzialnością za słaby wynik i utratę szans na samodzielne rządy. Ostatecznie Sobotka wyszedł zwycięsko z wewnątrzpartyjnych rozgrywek i najwidoczniej przekonał Zemana, że będzie w stanie utworzyć gabinet.
Na razie każda kombinacja jest możliwa - socjaldemokraci w koalicji z partią Babisa mieliby teoretyczne szanse na porozumienie, jednak między oboma ugrupowaniami jest wiele rozbieżności ideologicznych i praktycznych (np. w kwestii polityki podatkowej). Z kolei koalicja z chrześcijańskimi demokratami (KDU-ČSL) jest o tyle trudna, ze socjaldemokraci ostro sprzeciwiają się restytucji mienia kościelnego uchwalonej przez poprzedni parlament. W tym tygodniu Sobotka rzucił nawet propozycje, by czeskie Kościoły i związki wyznaniowe dobrowolnie zrezygnowały z części należnego im odszkodowania za komunistyczne wywłaszczenie. Spotkało się to jednak ze zdecydowaną odmową.
Do tej pory partie negocjowały ewentualne alianse rządowe w systemie dwustronnym. Od przyszłego tygodnia mają się jednak zacząć rozmowy trójstronne - być może z zamiarem utworzenia rządu wielkiej koalicji socjaldemokratów, ANO i chadeków. Wszystkie trzy partie miałyby 111 mandatów, co dawałoby im stabilną większość, jednak pogodzenie najróżniejszych sprzeczności oznaczałoby ryzyko niestabilności rządu - a przecież przedterminowe jesienne wybory ogłoszono właśnie po to, by ustabilizować sytuację na targaną skandalami scenie politycznej.
Mimo optymistycznych zapowiedzi szefów zainteresowanych ugrupowań proces negocjacji zapowiada się na trudny, dlatego analitycy spodziewają się, że utworzenie rządu koalicyjnego do końca roku będzie sukcesem.