Komandosi francuscy obecni w kraju w sile 1600 ludzi wyszli na ulice Bangui dosłownie w ostatniej chwili. Francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian dał sygnał do rozpoczęcia akcji, stawiając ultimatum: żołnierze podlegli prezydentowi kraju powinni wrócić do koszar, a pozostali mają złożyć broń.
Francuzi natychmiast zaczęli rozbrajać napotykane bandy rebeliantów z islamskiego ruchu Seleka. Do poniedziałkowego wieczoru nie napotkali większych ognisk oporu, choć wiadomo, że islamiści wciąż kontrolują peryferyjne dzielnice miasta.
Walki i mordy zaczęły szerzyć się w stolicy RŚA w połowie zeszłego tygodnia, obejmując kolejne rejony. Jak potwierdził szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius, do niedzieli zginęło ok. 400 osób. Właśnie coraz większy rozlew krwi skłonił Paryż do podjęcia interwencji zbrojnej. Oddziały francuskie wspierają też żołnierze z kilku krajów afrykańskich w ramach misji MISCA pod auspicjami Unii Afrykańskiej. Docelowo ma ich być 3600.
Po rocznej rebelii Afryka Środkowa jest sceną anarchii i konfliktu religijno--plemiennego
Francuzi wykorzystali mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ przyznany im w piątek (RB ONZ jednocześnie wprowadziła całkowite roczne embargo na dostawy broni do Środkowej Afryki). W decyzji podkreślono, że sytuacja w RŚA wymyka się spod kontroli, a krajowi grozi „niekontrolowana spirala przemocy".