To miał być pokaz siły. Jednak w niedzielę w położonym koło Pałacu Prezydenckiego parku Marinskim zamiast zapowiadanych 200 tys. manifestantów zjawiło się nie więcej niż 15 tys. zwolenników Wiktora Janukowycza. I to mimo że wielu zostało dowiezionych autobusami ze wschodniej Ukrainy i otrzymało 200–250 hrywien (70–90 zł) za każdy dzień udziału w „spontanicznej" demonstracji.
W tym samym czasie na oddalonym o kilometr Majdanie Niezależności było kilkanaście razy więcej osób, wielu z naklejkami na kurtkach: „Ja tut nie za groszi!" (Nie jestem tu dla pieniędzy). Choć demonstracje trwają już czwarty tydzień, a w Kijowie zagościł mróz, nadzieje Janukowycza, że manifestanci w końcu się znużą, okazały się bezpodstawne.
Jeszcze poważniejszą niż na ulicach Kijowa porażkę Janukowycz poniósł jednak na froncie dyplomatycznym. Od wielu miesięcy ukraiński prezydent usiłował osłabić opozycję, przekonując społeczeństwo, że on sam doprowadzi do finału negocjacji nad umową stowarzyszeniową, tyle że na lepszych warunków. Ta strategia od niedzieli nie jest już jednak możliwa.
– Słowa i czyny ukraińskich władz coraz bardziej się rozchodzą – ogłosił na Twitterze komisarz ds. poszerzenia Unii Štefan Füle. I zapowiedział, że Bruksela „zawiesza" negocjacje z Kijowem nad umową stowarzyszeniową.
– W ostatnich 48 godzinach z punktu widzenia Janukowycza wszystko się wali – uważa Adrian Karatnicky, ekspert waszyngtońskiego Atlantic Council cytowany przez „New York Timesa".