Niechęć ?do oszczędzania
– Zmiana nastrojów to wynik charyzmatycznej kampanii prowadzonej przez szkockiego pierwszego ministra Alexa Salmonda. Czołowi politycy angielscy w tę sprawę się nie angażują, aby uniknąć wrażenia ingerencji Londynu w wewnętrzne sprawy Szkocji – tłumaczy „Rz" Ian Bond, ekspert londyńskiego Center for European Reform (CER). – Radykalny program oszczędności budżetowych forsowany przez Camerona robi także fatalne wrażenie wśród Szkotów, gdzie skandynawska koncepcja zabezpieczeń socjalnych jest bardzo silna – dodaje.
Przeprowadzona w 1999 r. przez Partię Pracy reforma państwa przyznała Szkocji bardzo poważne kompetencje. Został utworzony odrębny rząd i parlament, który decyduje o finansach, sprawach wewnętrznych, edukacji. W Londynie spodziewano się, że to wystarczy, aby „dobić" ideę szkockiej niepodległości. I rzeczywiście, przez kolejne dziesięć lat SNP została zmarginalizowana na rzecz ogólnobrytyjskich ugrupowań politycznych: Partii Konserwatywnej, Partii Pracy, Liberalnych Demokratów. Gdy jednak w 2011 r. niespodziewanie w parlamencie w Edynburgu większość uzyskali szkoccy nacjonaliści, nowe uprawnienia stały się w ich rękach potężną bronią. – Zablokowali na terenie Szkocji szereg ważnych reform oszczędnościowych Camerona, jak odpłatność za uniwersytety czy służbę zdrowia. Skutek: Anglicy mają wrażenie, że muszą finansować hojny system zabezpieczeń socjalnych w Szkocji, choć im samym rząd każe zaciskać pasa. Szkoci doceniają natomiast, że SNP chroni ich przed skutkami kryzysu – mówi Ian Bond. Obie części Wielkiej Brytanii poróżnił także stosunek do Unii Europejskiej. Pod naciskiem sceptycznego wobec integracji skrzydła Partii Konserwatywnej Cameron zgodził się na przeprowadzenie w 2017 r. referendum w sprawie pozostania we Wspólnocie. Ku przerażeniu euroentuzjastycznych Szkotów „Brixit" stał się całkiem realną możliwością i kolejnym argumentem, aby odłączyć się od Anglików.
Rachunek za whisky
Aby powstrzymać narastającą falę poparcia niepodległości, Londyn zmienił w ostatnich tygodniach taktykę. Zamiast unikać mieszania się w debatę przed referendum, postanowił Szkotów zastraszyć. W opublikowanym w połowie lutego oświadczeniu przywódcy trzech najważniejszych brytyjskich partii politycznych ostrzegli, że w razie oderwania od Zjednoczonego Królestwa nowe państwo nie będzie miało prawa używać funta.
Z kolei londyński Narodowy Instytut Badań Gospodarczych i Społecznych (NIESR) ocenił, że od pierwszego dnia niepodległości Szkocja będzie musiała przejąć wart 146 mld GBP dług (81 proc. PKB nowego państwa), a także zasadniczo podnieść podatki, aby zrekompensować warte 7 mld funtów rocznie subwencje Londynu. Ministerstwo Skarbu ostrzegło, że z nowego państwa uciekną zagraniczni inwestorzy i banki, a Ministerstwo Obrony zwróciło uwagę, że mała Szkocja nie zapewni sobie bezpieczeństwa w pełnym zagrożeń świecie.
Londyn zdołał także przekonać do swojego stanowiska Brukselę. – Jeśli część terytorium kraju członkowskiego oderwie się od tego państwa i utworzy niezależny kraj, prawo europejskie przestanie na terenie tego nowego kraju obowiązywać – oświadczył pod koniec stycznia szef Komisji Europejskiej Jose-Manuel Barroso.
Mówiąc prościej: niepodległa Szkocja, jak kiedyś Polska, będzie musiała przejść przez żmudny proces negocjacji akcesyjnych, aby przystąpić do Unii i musi się liczyć z wetem Wielkiej Brytanii, gdy wystąpi o członkostwo.