Prezydent Obama rozpocznie swoją azjatycką podróż od Japonii. Spędzi w Tokio dwie noce i skupi się na rozmowach z premierem Shinzo Abe. Wizyta w Japonii będzie pierwszą od czasów Billa Clintona, który gościł na wyspach jako ostatni ze sprawujących urząd prezydentów Stanów Zjednoczonych jeszcze w 1996 roku. Bezpieczeństwa ważnego gościa będzie strzegło 16 tys. policjantów.
Nowa strategia
Administracja Obamy postawiła sobie za jeden z głównych celów amerykańskiej polityki zagranicznej strategię „pivot to Asia". Dosłownie oznacza to zwrot w stronę Azji. USA dostrzegły większe możliwości rozwoju na rynkach wschodzących w tym regionie, z nową koncepcją wiązały się także kwestie polityczne dotyczące rezygnacji z ingerowanie w sprawy krajów na wschodzie Europy. Efekty polityki Obamy są jak na razie dalekie od oczekiwań pokładanych w prezydencie, który już na początku pierwszej kadencji został nagrodzony pokojowym Noblem. Ameryka nie popisała się ani w Syrii, ani w Egipcie, krytykowano także powierzchowność sankcji nałożonych na Rosję. Obecnie także trudno jednoznacznie ocenić, czy wzmacnianie amerykańskiego kontyngentu w Europie skończy się realną poprawą bezpieczeństwa, czy też jedynie zaogni rozmowy z Rosją. Zwrot ku Azji był logiczną konsekwencją dotychczasowych decyzji Obamy.
Kluczowym elementem planowanego zwrotu jest TPP, czyli Partnerstwo Transpacyficzne. 12 państw: USA, Japonia, Brunei, Malezja, Wietnam, Singapur, Australia, Nowa Zelandia, Kanada, Meksyk, Chile i Peru pracują nad stworzeniem strefy wolnego handlu. Wymienione kraje wytwarzają 60 proc. światowego PKB, odpowiadają za ¼ całego handlu oraz mieszka w nich 40 proc. ludności świata. TPP miałaby realne szanse stać się największą międzynarodową strefą wolnego handlu, która według szacunków mogłaby od 2025 roku dodawać każdego roku ponad 200 mld dolarów do światowego PKB. Udział w takim rynku byłby dla USA kluczowy dla dalszego ożywienia gospodarki. Amerykański eksport miałby się zwiększyć o 123,5 mld dolarów rocznie.
Problemów jest zbyt wiele
Jest o co walczyć. TPP ma jednak głównego rywala, który nie chce zgodzić się, by pod nosem wyrósł mu potężny, praktycznie samowystarczalny rynek. Ten rywal to Chiny. Tak się złożyło, że trzy główne kraje, które kreują polityczne nastroje w Azji Południowowschodniej wymieniły swoich przywódców prawie w tym samym czasie. Premier Japonii Shinzo Abe objął urząd w grudniu 2012 roku, prezydent Korei Południowej Park Geun-hye w lutym 2013, a prezydent Chin Xi Jingping od marca 2013 roku. Między tymi trzema państwami zdążyło się w międzyczasie nagromadzić tak wiele sporów, głównie terytorialnych, że na rozplątanie tego ciągle powiększającego się węzła gordyjskiego potrzeba wiele czasu i dyplomatycznych umiejętności. Kwestiami spornymi są wysepki, które każde z państw uważa za swoje terytorium. Japonia stara się jak może nie rezygnować ze swojej odwiecznej dumy i nie zamierza przepraszać za krzywdy wyrządzone innym Chinom i Korei oraz innym państwom regionu podczas II wojny światowej. W miniony weekend premier Abe powstrzymał się co prawda od złożenia osobistej wizyty w kontrowersyjnej świątyni Yasukuni, w której wśród milionów żołnierzy spoczywają także dusze 14 japońskich zbrodniarzy wojennych, ale i tak wysłał w ofierze tradycyjne drzewko masakaki. Świątynię odwiedziło 149 jego urzędników, w tym minister spraw wewnętrznych.
Japonia nie daje za wygraną
Administracja Obamy już w grudniu 2013 roku dała japońskiemu premierowi wyraźnie do zrozumienia, że jest zawiedziona tym, że składa wizyty w Yasukuni. Mówiono o rozczarowaniu postawą japońskiego rządu. Słowa tego kalibru rzadko kiedy pojawiają się w dyplomatycznym słowniku. Kilka miesięcy później prezydent Obama doprowadził do spotkania przywódców Japonii i Korei Południowej na holenderskim gruncie, a politycy zachowywali się jak dzieci wezwane przez dyrektora na dywanik. Jakby problemów było mało Chiny wciąż wysyłają swoje myśliwce nad teren Japonii, Japonia podrywa własne samoloty, by nie zostać zaskoczona i niebo nad Morzem Wschodniochińskim roi się od wojskowych maszyn. Od początku roku do marca aż 415 razy samoloty z symbolem wschodzącego słońca startowały, by nie dopuścić do incydentu ze strony chińskiej. Japończycy 19 kwietnia rozpoczęli budowę pierwszej od 40 lat nowej bazy wojskowej – na najdalszym punkcie kraju wysuniętym na zachód, na wysepce Yonaguni rozlokowano setkę żołnierzy. Z Yonaguni jest bardzo blisko na sporne wysepki Senkaku. Cały czas groźna i nieobliczna jest Korea Północna, która grozi, że w przeddzień piątkowego etapu tournée Obamy, dnia wizyty w Seulu, przeprowadzi kolejną próbę nuklearną.