Włosi poszli masowo do urn. Frekwencja wyniosła 58 proc. Partia Demokratyczna (40,8 proc.) zostawiła w pobitym polu nihilistycznych kontestatorów z Ruchu 5 Gwiazd komika Beppe Grillo (21 proc.) i słabnącą Forza Italia Silvia Berlusconiego (15,5 proc.). Natomiast odbudowała się nieco żądająca powrotu do lira i przepędzenia imigrantów Liga Północna – 6 proc.
Włosi byli świadkami żenującej, brutalnej kampanii wyborczej, w której o Unii i Parlamencie Europejskim praktycznie nie było mowy. Może dlatego, że to obecnie bardzo niepopularny w Italii temat. Większość Włochów uważa bowiem, że to Unia i polityka rygoru finansowego forsowana przez kanclerz Merkel wpędziły ich w głęboki kryzys.
Berlusconi i Grillo wyzywali się nawzajem od Hitlerów i Stalinów. Grillo groził „marszem na Rzym" wzorem Mussoliniego i zapowiadał, że po wyborach wyrzuci z Kwirynału prezydenta Napolitano, a wszystkim politykom, klasie kierowniczej i wpływowym dziennikarzom wytoczy pokazowe procesy w internecie.
Mowa była o wiwisekcji psa Berlusconiego, a także o wymianie sedesów w Brukseli na takie, które pomieszczą obfitego Grillo. Tylko premier Renzi nie dał się wciągnąć w tę bijatykę, co okazało się jednym z kluczy do sukcesu.
W rzadkich chwilach powagi kampania toczyła się wokół spraw włoskich, które z PE i Unią nie mają nic wspólnego: ordynacji wyborczej, pobudzenia gospodarki, reformy Senatu i administracji publicznej, walki z bezrobociem i korupcją. Rezultaty uznano więc za wielką wiktorię premiera Renziego i masowe wsparcie dla jego programu reform.