Nie 5 sierpnia, czego domagali się od lat niemieccy wypędzeni, lecz 20 czerwca, który jest Światowym Dniem Uchodźcy, będzie od przyszłego roku w Niemczech świętem, ale nie wolnym od pracy.
– Decyzja rządu kończy długą i trudną debatę – poinformował wczoraj szef MSW Thomas de Maiziere. Wszyscy wydają się zadowoleni. Nawet szefowa Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach. Zapewniała, że ustanowiony właśnie Dzień Pamięci o Ofiarach Ucieczek i Wypędzeń jest uhonorowaniem 15 milionów Niemców pozbawionych ojczyzny w wyniku II wojny światowej.
– Jest to w gruncie rzeczy rozwiązanie kompromisowe – tłumaczy „Rz" prof. Krzysztof Ruchniewicz z Centrum im. Willy'ego Brandta. Po pierwsze dlatego, że rząd nie zgodził się na datę 5 sierpnia, czyli dnia, w którym w 1950 roku powstała tzw. Karta wypędzonych. Po drugie, będzie to dzień upamiętniający nie tylko ofiary przymusowych przesiedleń z czasów II wojny, ale także wszystkich uchodźców ostatnich dziesięcioleci szukających schronienia w Niemczech. Są ich setki tysięcy.
Ale nikt nie ma wątpliwości, że środowiska niemieckich wypędzonych uczynią wszystko, aby zawłaszczyć ten dzień dla siebie.
Nie miałyby z tym żadnych problemów, gdyby dzień pamięci ustanowiono w rocznicę podpisania Karty wypędzonych. Jeszcze trzy lata temu domagał się tego Bundestag opanowany przez ugrupowanie Angeli Merkel i FDP. Rząd się nie ugiął, zdając sobie sprawę, że pod Kartą złożyli podpisy działacze nazistowscy oraz że wprawdzie wypędzeni deklarowali w niej rezygnację z odwetu i zemsty, ale nie wspomnieli ani słowem o wydarzeniach, które poprzedzały ich przymusowe przesiedlenie z Polski i innych krajów.