"Zorganizujemy globalną koalicję, której zadaniem będzie najpierw ograniczenie, a potem zniszczenie Państwa Islamskiego" - zapowiedział Obama przemawiając z Gabinetu Owalnego. Prezydent podkreślił, że plan nie zakłada wysłania do Iraku czy Syrii dużych sił lądowych, lecz skoordynowane z innymi krajami naloty na pozycje Państwa Islamskiego (IS).
Do Iraku pojedzie jednak w najbliższym czasie 500 żołnierzy USA, którzy mają wspomagać armię iracką i kurdyjską w walkach z IS.
Obama kilka razy podkreślał, ze jego plan różni się od planu George'a Busha wprowadzonego w życie po atakach 11 września. USA obchodzą dziś 13. rocznicę tego zamachu Al-Kaidy (gdy przemawiał Obama, w Polsce był już czwartek, za oceanem wciąż była to jednak środa 10 września). W przeciwieństwie do Busha Obama chce bowiem oprzeć się na siłach lokalnych, wspieranych przez regionalnych sojuszników USA.
Według przecieków w amerykańskich mediach Obama poprosił już Kongres USA o zgodę na wysłanie broni umiarkowanych frakcjom syryjskich rebeliantów, którzy walczą równocześnie z armią rządową oraz właśnie z sunnickimi radykałami z IS. Dziś w nocy CNN podał także, że Arabia Saudyjska zgodziła się zorganizować obozy szkoleniowe dla bojowników z organizacji zwalczających IS.
Według nowych sondaży opinii publicznej w USA Amerykanie nie poprą wysłania sił lądowych do Iraku, są jednak za prowadzeniem zdecydowanej kampanii militarnej przeciwko IS. W swym przemówieniu prezydent Obama wspomniał o kampanii USA przeciwko islamskich radykałom w Jemenie i w Somalii. Sugeruje to być może, że Amerykanie obok nalotów przy użyciu samolotów załogowych i dronów użyją także przeciwko IS sił specjalnych. W takiej właśnie akcji zginął niedawno dowódca islamistycznej organizacji Al-Szabaab w Somalii.