Dość specyficzny sposób wyłaniania prezydenta sprawia, że w USA możliwe są takie sytuacje jak ta, która miała miejsce w 2016 roku - w głosowaniu powszechnym (popular vote) kandydatka Partii Demokratycznej, Hillary Clinton, uzyskała w skali całego kraju 65 853 516 głosów - o 2 868 691 więcej niż Donald Trump.
Głosy oddane na Clinton były jednak skupione w małej liczbie stanów (wygrała w 20 i Dystrykcie Kolumbia, podczas gdy Trump w 30) - i w efekcie w Białym Domu zasiadł Trump, na którego zagłosowało 46,09 proc. Amerykanów (na Clinton - 48,18). Kandydat zdobywający więcej głosów w skali całego kraju przegrywał wybory w USA również w 2000 roku (George W. Bushu uzyskał o ok. 550 tysięcy głosów mniej niż Al Gore) oraz w 1876 i 1888 roku.
W tym pierwszym przypadku Thomas A. Hendricks, kandydat Partii Demokratycznej, uzyskał w skali całego kraju 50,9 proc. głosów, ale w Kolegium Elektorskim do wygranej zabrakło mu jednego głosu - i głową państwa został Rutherford B. Hayes.
W 1888 roku Grover Cleveland uzyskał o ok. 90 tysięcy głosów mniej od rywala - ale w Kolegium Elektorskim przegrał w stosunku 233 do 138.
Wybory elektorów jakimi de facto są wybory prezydenckie w USA opierają się na zasadzie "zwycięzca bierze wszystko" - niezależnie od tego ile wynosi różnica głosów między kandydatem zwycięskim a jego głównym rywalem w danym stanie, to zwycięzca uzyskuje wszystkie głosy elektorów.