Jeszcze w poniedziałek do Węgier przedostało się 10 tys. imigrantów, absolutny rekord dzienny. Ale od północy Viktor Orban wprowadził nadzwyczajne środki. W pogranicznych gminach wprowadzono stan wyjątkowy, dzięki czemu armia może wspierać straż graniczną i policję w wyłapywaniu nielegalnych imigrantów. Zmieniono także prawo: za sforsowanie bez dokumentów granicy grożą teraz trzy lata więzienia. Wysoka jest też kara za uszkodzenie czterometrowego ogrodzenia, które zostało tu ostatnio zbudowane. – Musimy bronić naszej cywilizacji, naszej kultury – przekonywał we wtorek Orban podczas uroczystości zaprzysiężenia 806 nowych policjantów w Budapeszcie.
Od niedzieli kontrole na granicy z Austrią przywróciły także Niemcy. Jeśli potrwają dłużej niż kilka tygodni, będzie to sprzeczne z umową z Schengen. A tego nie da się wykluczyć.
– Będą obowiązywać przez okres przejściowy, dopóki granice zewnętrzne Unii nie zostaną wzmocnione i nie zostanie ustanowiony już w Grecji, we Włoszech i na Węgrzech skuteczny system oddzielenia uchodźców od emigrantów ekonomicznych, a ci ostatni nie będą odsyłani do swoich krajów – tłumaczą „Rz" wysoko postawione źródła w Berlinie. Ich zdaniem taki mechanizm będzie jeszcze skuteczniejszy, jeśli Unia przyjmie listę „bezpiecznych krajów", których obywatele nie mają szansy na azyl we Wspólnocie. Na razie projekt takiej listy zakłada wpisanie sześciu państw bałkańskich, a właśnie stamtąd przyjeżdżało w ostatnim czasie 37 proc. imigrantów do Niemiec.
Berlin naciska na jak najszybsze zatwierdzenie takiego planu, ale jego wprowadzenie w życie zajmie czas. Ale, jak przekonują nasi rozmówcy, w przeciwieństwie do planów Orbana niemiecko-austriacka granica przez ten „okres przejściowy" nie ma się przekształcić w przeszkodę nie do pokonania.
– Chodzi o przywrócenie porządku. Emigranci nadal będą mogli przekraczać granicę, ale jeśli nie będą mieli wizy Schengen, zostaną skierowani do specjalnych ośrodków, gdzie poczekają na decyzje, czy mają prawo do azylu czy nie – mówią nasi rozmówcy w Berlinie.