Od wybuchu wojny w Syrii Turcja przyjęła ponad 2 mln uchodźców. To wielokrotnie więcej niż wszystkie państwa UE razem wzięte. Przy tym kraj liczy 75 mln mieszkańców, czyli nieco mniej niż Niemcy. W dodatku jeszcze kilka miesięcy temu nie było łatwo opuścić ten kraj w kierunku Grecji. Tureckie służby graniczne, policja i lokalna administracja utrudniały życie przemytnikom organizującym podróż na greckie wyspy. I nagle doszło do zmiany.
– Momentem przełomowym było pojawienie się w Turcji od zimy ubiegłego roku ogromnej rzeszy uchodźców po walkach z Państwem Islamskim wokół Kobane – przekonuje „Rz" Krzysztof Strachota, ekspert warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. W krótkim czasie granicę przekroczyło ok. 500 tys. uchodźców. Turcja była już wtedy w dużej mierze nasycona imigrantami z Syrii.
Z większym natężeniem ujawniły się napięcia pomiędzy imigrantami a ludnością lokalną na południu kraju.
Wzrosły koszty wynajmu mieszkań, pojawiła się konkurencja na rynku pracy. Przy tym turecka gospodarka wyraźnie zwolniła i wzrost w granicach 3 proc. jest uważany za wstęp do recesji. Kraj daleki jest od stabilizacji politycznej. Trwa kampania wyborcza przed drugimi już w tym roku wyborami parlamentarnymi, a kilka tygodni temu rząd w Ankarze wypowiedział otwartą wojnę Kurdom, z którymi jeszcze nie tak dawno zawierano porozumienia. Niestabilność polityczna stała się jednym z czynników skłaniających wielu uchodźców do porzucenia myśli o osiedleniu się w Turcji na dłużej.
Jest to kraj wprawdzie islamski, ale nie brak w społeczeństwie resentymentów wobec Arabów. – Turcja zrobiła wiele dla uchodźców, ale gdy przyjrzeć się bliżej, mamy do czynienia z objawami rasizmu i nienawiści wobec przybyszów – mówi cytowany przez niemieckie media prof. Ayhan Kaya z Uniwersytetu Bilgi w Stambule. Obecną falę emigracji uchodźców nazywa ucieczką z Turcji.