To już tradycja Wspólnoty: w trudnych momentach inicjatywę przejmują dwa państwa, których pojednanie legło u podstaw integracji: Francja i Niemcy. W Berlinie Angela Merkel spotkała się więc z François Hollande'em – ich stanowisko będzie podstawą negocjacji przywódców Unii we wtorek w Brukseli.
Jednak oba kraje różni ocena tego, co ma się wydarzyć w najbliższej i dalszej przyszłości. Kanclerz uważa, że „nie należy być złośliwym" w negocjacjach z Brytyjczykami, bo zależy jej na „uratowaniu ile się da" ze stosunków z kluczowym sojusznikiem politycznym i partnerem handlowym. Natomiast dla prezydenta Francji najważniejsze jest, aby Brytyjczycy „zapłacili poważną cenę" za wyjście z Unii, bo to osłabi poparcie Francuzów dla liderki eurosceptycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen w wyborach prezydenckich w kwietniu 2017 r.
W opublikowanym w poniedziałek przez szefów dyplomacji obu krajów dziewięciostronicowym oświadczeniu dotyczącym wizji przyszłej integracji brak porywającej wizji i konkretów. Frank-Walter Steinmeier i Jean-Marc Ayrault apelują o „pójście dalej w kierunku unii politycznej", bo „należy się skoncentrować na sprawach zasadniczych", aby „przeciwdziałać cichej erozji naszego europejskiego projektu". Ich zdaniem Unia powinna się teraz rozwijać w trzech obszarach: obronności, imigracji oraz unii walutowej.
Ale szczegółów jest niewiele. W pierwszej dziedzinie mowa jest o współpracy wywiadów, zwiększeniu wydatków na zbrojenia, współpracy w misjach zamorskich. Druga zakłada wzmocnienie kontroli granic zewnętrznych, m.in. przez szersze kompetencje dla warszawskiej agencji Frontex, harmonizację zasad przyznawania azylu oraz bardziej równomierny podział uchodźców. Gdy idzie o unię walutową, czytamy o harmonizacji podatków od firm, a także rozpoczęciu od 2018 r. dyskusji o „zdolności podatkowej". To w większości stare pomysły, których nie udało się wdrożyć.
– Francuzi chcą unii fiskalnej, odrębnego budżetu dla strefy euro, harmonizacji przepisów socjalnych. Ale wątpię, aby przekonali Niemców do płacenia za innych – mówi „Rzeczpospolitej" Ian Bond, dyrektor w Center for European Reform w Londynie.