W środę w Hamburgu miała miejsce od dawna oczekiwana uroczystość.
Po dziesięciu latach budowy otwarta została Filharmonia nad Łabą – Elbphilharmonie. Zbudowana została na fundamencie starego spichlerza w dawnym porcie u ujścia Łaby. Imponująca budowla dominuje nad nową, ekskluzywną dzielnicą Hamburga. Bodajże najbogatszego miasta w Niemczech, gdzie swoje rezydencje ma ponad sześć tysięcy nie tylko niemieckich milionerów. Zakończenie budowy nie byłoby wydarzeniem wykraczającym poza sferę kultury, gdyby nie skomplikowane losy całego ambitnego projektu. Żyły nim przez lata całe Niemcy. Jego realizacja - podobnie jak budowa nowego portu lotniczego w Berlinie - uchodziła za dowód głębokich, negatywnych przemian w kraju stawianym w przeszłości za wzór solidności, niezawodności i doskonałej jakości, co symbolizowała marka „Made in Germany".
Rzecz w tym, że zaplanowana w 2003 roku budowa Filharmonii nad Łabą miała kosztować zaledwie 75,3 mln euro. Pochłonęła tymczasem całe 865,6 mln euro. „Dom wariatów", „Pomnik grozy", „Mogiła dla milionów euro" – pisały przez lata niemieckie media, przedstawiając kolejne skandaliczne wydarzenia na budowie i szybujące w górę koszty. Na dalszym planie znalazła się nawet budowa lotniska w Berlinie. Miało kosztować 1,7 mld euro, a pierwsze samoloty miały na nim lądować już siedem lat temu. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, wylądują w przyszłym roku, a koszt przekroczy 8 mld euro. To jedynie dwa z całej serii przykładów niefrasobliwości, złej organizacji, nadmiernej biurokracji i nade wszystko naiwnej wiary w siłę gospodarki. Zjawiska te mają swoje źródła w pierwszych latach po zjednoczeniu Niemiec, kiedy wszystko wydawało się możliwe i kiedy stare niemieckie, a raczej pruskie, cnoty narodowe, w tym legendarna oszczędność, odeszły definitywnie w przeszłość.
Afery korupcyjne, fala finansowych spekulacji przy odbudowie byłej NRD na nienotowaną do tej pory skalę, błędy polityczne i niechęć do modernizacji modelu społecznej gospodarki rynkowej z czasów powojennych sprawiły, że Niemcy stały się w ostatnich latach epoki Helmuta Kohla prawdziwym „chorym człowiekiem Europy". To mniej więcej z tego okresu wywodzą się źle przygotowane projekty, jak Elbphilharmonie czy berlińskie lotnisko.
Dopiero bolesne dla społeczeństwa rewolucyjne zmiany systemu społeczno-gospodarczego za czasów kanclerza Gerharda Schroedera sprawiły, że Niemcy odzyskały równowagę. Dzisiaj mają zdrową gospodarkę, nadwyżki budżetowe i są ostoją Unii Europejskiej. Na pewno w sferze finansowej. W sferze politycznej jest nieco inaczej.