Jakże szybko znaleźliśmy się w czasach, w których w relacjach z Białorusią wszystko jest możliwe i niczego już nie można wykluczyć. W czasach, w których nieprawdopodobne i absurdalne jeszcze rok temu scenariusze są całkiem poważnie opisywane w mediach, powołujących się na przecieki z wewnętrznych raportów służb NATO. By zrozumieć, jak niefortunnie rozkładają się karty dla Polski i państw bałtyckich po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich na Białorusi, nie trzeba jednak organizować burzy mózgów w tajnych biurach analitycznych. Wystarczy sięgnąć do „Państwa" Platona i jego konkluzji: „kto jest dyktatorem, ten jest tak naprawdę niewolnikiem, to jest wręcz największa niewola i poniżanie się, i schlebianie typom najgorszym".

Incydent na granicy

Wyobraźmy sobie, że pewnej nocy kilkudziesięcio-, a może i kilkusetosobowa grupa imigrantów będzie przekraczała białorusko-polską granicę. Nie przez przejścia graniczne, lecz tak, jak to dzieje się w tej chwili – przez lasy, pola i błota. Załóżmy, że nieprzypadkowo znajdą się wśród nich prowokatorzy wyszkoleni w jednym z ogarniętych wojną krajów Bliskiego Wschodu. Popędzać w kierunku Polski będą ich uzbrojeni białoruscy pogranicznicy. Tym razem imigranci się jednak nie zatrzymają, zaczną forsować zasieki, dojdzie do szamotaniny z polską Strażą Graniczną lub żołnierzami Wojska Polskiego. Nagle padną strzały i po drugiej stronie granicy zawyją syreny. W tym samym czasie we wszystkich światowych agencjach zaświeci się czerwony pasek „breaking news" o incydencie zbrojnym na wschodniej granicy NATO. Władze w Mińsku ogłoszą, że w „wyniku agresywnych działań polskiej strony zginął białoruski pogranicznik". Aleksander Łukaszenko w kamizelce kuloodpornej i w towarzystwie uzbrojonego młodszego syna Mikołaja zagrzmi w nocy, że Polska dokonała agresji wobec Białorusi. Podsyci napięcie, ogłosi powszechną mobilizację.

Kto jest dyktatorem, ten jest tak naprawdę niewolnikiem, to jest wręcz największa niewola i poniżanie się, i schlebianie typom najgorszym

Platon

Przetestować NATO

Dzieje się to podczas aktywnej fazy wielkich manewrów Zapad. Władimir Putin udaje, że nie ma z tym nic wspólnego i stoi z włączonym stoperem, liczy czas. Czas, którego zachodni przywódcy NATO będą potrzebowali, by się przebudzić i zadecydować o przerzuceniu dodatkowych posiłków do Polski. Przy okazji obserwuje reakcje polskich sił zbrojnych oraz jednostek już znajdujących się na terenie naszego kraju w ramach rotacji sił NATO, scenariusze i ruchy. Będzie analizował, czy i ewentualnie jakie decyzje odważą się podjąć, wiedząc, że niedaleko Grodna Rosja rozmieściła swoje najnowsze systemy obrony przeciwlotniczej S-400 (zamykające niebo na kilkaset kilometrów), i zdając sobie sprawę z tego, że w Kaliningradzie (a może i na Białorusi) w stan gotowości postawiono też Iskandery. Nie wspominając już o pozostałych jednostkach rosyjskich (powietrznych, pancernych, rakietowych), które przerzucono na Białoruś w ramach manewrów. Informacje, które na żywo przekaże Władimirowi Putinowi dowództwo rosyjskiej armii, będą bezcenne. Ma lepszy sposób do przetestowania polskiej obronności (a przy okazji i państw bałtyckich) i wschodniej flanki NATO? Po co, jeżeli może to zrobić rękoma dyktatora, który de facto stał się jego niewolnikiem? A przy okazji zmusić czołowych graczy NATO do rozmów, a może i do resetu, udowadniając, że to Moskwa i tak ostatecznie rozdaje karty, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo naszego regionu.

A co z Białorusią?

Putin może się przeliczyć, ale przecież niczym nie ryzykuje, bo i tak odpowiedzialność za incydent na granicy spocznie na barkach Łukaszenki. Rosyjskie wojska, rzecz jasna, w warunkach konfliktu na granicy Państwa Związkowego nie opuszczą Białorusi. Władimir Putin na prośbę przywódców Zachodu będzie musiał uspokoić dyktatora w Mińsku i rozwiązać problem białoruski, przyjmując jednocześnie odpowiedzialność za sytuację w tym kraju. Dobity już ostatecznie polityczny trup Aleksander Łukaszenko pod dyktando Moskwy dokończy w trybie ekspresowym swoją reformę konstytucyjną i rozpocznie tak zwane przekazanie władzy. Ze względów bezpieczeństwa będzie musiał schronić się na jakiś czas z rodziną w Moskwie, by nie pałętać się pod nogami kremlowskich kursantów i absolwentów MGIMO, którzy będą po nim przejmować stery rządzenia na Białorusi. To wszystko brzmi może nieprawdopodobnie. Ale jest całkiem realne.