Zamiast bawić się w propagandową wymianę ciosów z Zachodem, zastosował podstęp wymyślony cztery dekady temu przez Fidela Castro. Kubański (także samozwańczy) przywódca genialnie wykorzystał pułapki, jakie tworzy zachodnia poprawność polityczna.
Pod koniec lat 70. XX w. gospodarka kubańska, ściśle powiązana handlem z krajami RWPG i pomocą ekonomiczną z ZSRR, zaczęła dotkliwie odczuwać radzieckie zaangażowanie w wojnę w Afganistanie. Na Kubie obłożonej przez Amerykanów od ćwierćwiecza embargiem handlowym zaczęło brakować dosłownie wszystkiego. Spowodowało to znaczny wzrost napięcia wewnętrznego w kraju i serię spektakularnych ucieczek Kubańczyków za granicę.
Jednak najdotkliwszym ciosem wizerunkowym dla reżimu była ucieczka pięciu obywateli w samym centrum kubańskiej stolicy. 1 kwietnia 1980 r. niejaki Hector Sanyustiz staranował autobusem ogrodzenie peruwiańskiej ambasady w Hawanie. W autobusie było jeszcze czterech innych jego towarzyszy. Stojący na ulicy przed ambasadą kubańscy strażnicy otworzyli ogień w kierunku autobusu. Jeden strażnik zginął w krzyżowym ogniu z ochroną ambasady. Mimo nacisków Hawany, rząd Peru udzielił uciekinierom azylu politycznego.
To wydarzenie tak rozzłościło Fidela Castro, że na początku kwietnia 1980 r. ogłosił, że wszyscy Kubańczycy, którzy chcą wyemigrować do USA, mogą swobodnie, beż żadnych konsekwencji prawnych wypłynąć na własnej łodzi z położonego na zachód od Hawany portu Mariel. Ludzie długo się nie namyślali. Jak trudna była sytuacja w kraju, świadczy fakt, że już w następnych dniach na amerykańskich wodach terytorialnych pojawiła się „armada" ok. 300 łodzi, pontonów i tratw, na których do USA płynęło kilka tys. Kubańczyków. Taki napływ azylantów okazał się katastrofą dla amerykańskich służb imigracyjnych.
Tym bardziej że kubański reżim nie ukrywał, że przekazuje Amerykanom specjalny prezent. Na łodziach płynęli wypuszczeni z więzień szczególnie groźni przestępcy kryminalni oraz niebezpieczni pacjenci zwolnieni ze szpitali psychiatrycznych. 71 proc. uchodźców stanowili najgorzej wykształceni Kubańczycy, których Fidel nazywał gusanos (robakami) lub escoria (śmieciami). Spośród 124 tys. „Marielitos", ponad 1700 zostało natychmiast aresztowanych przez amerykańskie służby graniczne, a 587 osób zatrzymano w obozach imigracyjnych, ponieważ nie miały one rodzin w USA i zgodnie z prawem imigracyjnym musiały czekać na prywatnego sponsora.