„To, że hymn nie ma słów, koresponduje z zasadą mówiącą, iż nowe państwowe symbole Kosowa powinny respektować jego wieloetniczny charakter” – odnotowała agencja AFP, zdradzając tym samym nowatorski pomysł na formułę wieloetniczności XXI wieku.
Rozwiązanie to może zostać z wdzięcznością przyjęte przez liczne inne narody zeswatane we wspólnym związku pod naciskiem możnych dziewosłębów. Na przykład Bośnia i Hercegowina: jeszcze w ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny w Sarajewie unieważnił symbole dwóch składających się na nią podmiotów – Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej, uznając, że niewystarczająco odzwierciedlają wielonarodowy charakter państwa i jego składowych.
Do kosza poszły więc hymn RS, flaga Federacji i oba godła, chociaż komponowano je niczym hybrydy z bestiariuszy, łącząc srebrnobiałe skrzydła serbskiego orła z liliami średniowiecznych bośniackich Kotromaniciów (Andegawenów po kądzieli), hojnie drapując całość chorwacką biało-czerwoną szachownicą.
Co gorsza, w samej Republice Serbskiej pięć kolejnych projektów godła zostało zaskarżonych przez tamtejsze niejszości etniczne jako „rażąco serbskie”: a to nazwa państwa cyrylicą miast łacinką, a to gdzieś szyderczo łyska białe piórko.
Hymn Republiki Serbskiej, dopóki nie zakwestionowali go konstytucjonaliści, wykonywano w wersji murmurando: słowa XIX-wiecznej pieśni były dla bośniackich i chorwackich obywateli jeszcze bardziej nie do przyjęcia niż melodia. To i tak lepiej niż kakofonie czarnogórskie, gdzie jedna trzecia społeczeństwa, definiująca się jako Serbowie, od dwóch lat ignoruje hymn niepodległego państwa, odśpiewując w zamian tę samą co w Banja Luce, stolicy Republiki Serbskiej, pieśń „Bože pravde”.