W żadnym europejskim kraju nie mieszka tylu imigrantów co w Niemczech. 18 procent społeczeństwa to imigranci lub osoby, których jedno z rodziców osiedliło się w Niemczech. Politycy o imigracyjnym rodowodzie należą jednak do wyjątków.
– To dowód nieudanej polityki imigracyjnej – tłumaczy Steffen Kröhnert z berlińskiego Instytutu Ludności i Rozwoju. Zwłaszcza w przypadku imigrantów z Turcji. W Niemczech jest ich 2,8 miliona, stanowią największą grupę etniczną wśród cudzoziemców i nie mają żadnych perspektyw na awans społeczny. Przykłady kariery takich polityków jak Cem Özdemir, nowy szef partii Zielonych, są jedynie wyjątkami potwierdzającymi regułę. Dlaczego?
– Turcy są obecni w Niemczech jedynie fizycznie. Mentalnie nigdy nie opuścili swego kraju – odpowiada Bilkay Öney, deputowany Bundestagu z partii Zielonych. Ale Niemcy też mają sobie wiele do zarzucenia. Przez dziesięciolecia traktowali imigrantów z Turcji jak gastarbeiterów, którzy wcześniej czy później wrócą do swego kraju z zarobionymi markami i problem rozwiąże się sam. Nie było więc sensu dbać o to, aby nauczyli się języka niemieckiego, nie mówiąc już o tym, by zdobyli wykształcenie. W rezultacie trzy czwarte mieszkających w Niemczech Turków nie ma zawodu. Jedna trzecia nie ukończyła nawet szkoły podstawowej.
Takie są wyniki opublikowanych wczoraj badań socjologicznych Instytutu Ludności i Rozwoju. – To prawdziwy dramat – ocenia Maria Böhmer, pełnomocnik rządu ds. integracji.
Nikt nie wie, jak rozwiązać ten problem. W dużych niemieckich miastach wciąż powstają tureckie getta, co jeszcze utrudnia integrację. Tym bardziej że społeczność turecka staje się coraz bardziej religijna. Cztery piąte Turków pragnie się kierować w życiu zasadami islamu. – To jedna z zasadniczych przyczyn fiaska integracji – tłumaczy Serap Celili zajmująca się pomocą dla tureckich kobiet buntujących się przeciw bezwzględnej dominacji mężczyzn w ich środowisku.