Stosunki transatlantyckie są czymś więcej niż dyplomatycznym sojuszem. Są zakorzenione w historii i wspólnie wyznawanych wartościach. To było ich siłą. Ostatnio tej siły brakowało. Europejskie rządy współpracowały z Waszyngtonem, nieraz blisko, ale często z zachowaniem dyskrecji. Opinia publiczna w niektórych krajach unijnych oczekiwała raczej dystansu wobec Ameryki niż współpracy. Rządy tych krajów musiały zatem uważać, aby się nie narazić na zarzut bezkrytycznego zbliżenia do Ameryki. Polityczne pole manewru było ograniczone.
[srodtytul]Kandydat Europy[/srodtytul]
Wybór Baracka Obamy na prezydenta położył kres tej ambiwalencji. Obama był „kandydatem Europy”. Entuzjazm, jaki wzbudził, był czymś niespotykanym od lat. W Europie przepaść pomiędzy tym, co konieczne w polityce zagranicznej, a tym, co opłacalne w polityce wewnętrznej, została zasypana. To szansa w stosunkach transatlantyckich. Ale na jak długo?
[wyimek]Największą siłą wspólnoty transatlantyckiej pozostanie siła idei i wspólnych wartości[/wyimek]
Dyskusja o więźniach z Guantanamo jest pouczająca. Politycy prowadzą ją z uderzającą niepewnością. To, że nie można zawieść tak wychwalanego prezydenta USA, jest powtarzane jako oczywistość. Ale jak uzasadnić ewentualne przyjęcie więźniów z Guantanamo? Oczywiście ma to być akt solidarności, a nawet wdzięczności wobec Ameryki. Ale czy można polegać na takim uzasadnieniu? Jeśli nie, to jakimi interesami kierują się kraje europejskie (bo o Europie trudno tu mówić), podejmując decyzję o przyjęciu więźniów?