Według Voronina po przegranych przez opozycję wyborach Bukareszt podburzył ją do przeprowadzenia przewrotu. – Zamiar dokonania zamachu stanu stał się jasny, gdy rumuńska flaga została podniesiona na naszych budynkach państwowych – mówił. – Najbogatsi sponsorzy tych wydarzeń już wyjechali z kraju – dodał. Prokurator generalny Mołdawii Valery Gurbuli powiedział, że także „niektórzy organizatorzy protestów już opuścili terytorium republiki”.
Ambasador Rumunii w Kiszyniowie został uznany za persona non grata, a ambasadora Mołdawii w Bukareszcie wezwano do kraju na „konsultacje”. Mołdawia wprowadziła wizy dla Rumunów.
– Oskarżenia są bezpodstawne. Idea połączenia Mołdawii z Rumunią nie cieszy się dziś poparciem ani w jednym, ani w drugim kraju. A demonstracje i przemoc na ulicach w żaden sposób Rumunii nie służą. Prezydent Voronin chce w ten sposób ukryć niezdolność do dialogu z opozycją – mówił „Rz” Julian Chifu, dyrektor Centrum Zapobiegania Konfliktom w Bukareszcie.
Oskarżenia Voronina rumuńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało za prowokację i próbę przerzucenia na Bukareszt odpowiedzialności za wewnętrzne problemy kraju. Rumuńskie władze zapowiedziały jednak, że nie wprowadzą żadnych nowych ograniczeń w ruchu granicznym dla obywateli Mołdawii.
Mołdawia do 1918 roku należała do Rosji, a potem była częścią Rumunii (prócz Naddniestrza). W 1940 r. została zajęta przez ZSRR. Po jego rozpadzie i uzyskaniu niepodległości, na przełomie lat 80. i 90., silny był Mołdawski Front Narodowy pragnący zjednoczenia z Rumunią. Poparcie dla tej partii później radykalnie zmalało, choć dwie trzecie Mołdawian posługuje się językiem rumuńskim. Następcą Frontu jest niewielka Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa.