Nowy izraelski premier Benjamin Netanjahu i prezydent Obama spotkali się już w zeszłym roku – obaj byli wtedy jednak dopiero kandydatami na najwyższe stanowiska. Swobodna atmosfera tamtego spotkania była trudna do powtórzenia podczas wczorajszej wizyty Netanjahu w Białym Domu.
Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz”, obaj przywódcy kończyli rozmowę w cztery oczy i mieli rozpocząć kolejną godzinę dyskusji w nieco szerszym gronie. Netanjahu – znakomicie mówiący po angielsku absolwent bostońskiej uczelni MIT – jest w Ameryce bardzo dobrze znany, co niekoniecznie ułatwia mu zadanie. Wielu liberalnych krytyków wypomina mu jego bliskie związki z amerykańskimi neokonserwatystami – głównymi architektami inwazji na Irak.
Obie strony mają sobie wiele do wyjaśnienia. Obama zapowiada ambitną próbę zawarcia pokoju na Bliskim Wschodzie i wzywa do stworzenia niepodległego państwa palestyńskiego. Netanjahu z kolei nie wyklucza takiego rozwiązania, ale też nie ukrywa, że jest mu niechętny.
Główny palestyński negocjator Saeb Erekat stwierdził niedawno, że bez wyraźnej izraelskiej deklaracji poparcia dla idei palestyńskiego państwa „trudno sobie wyobrazić jakikolwiek postęp” w rozmowach.Obama i Netanjahu różnią się też w innej kluczowej dla obu sojuszników sprawie, jaką jest ocena zagrożenia ze strony programu nuklearnego Iranu. Waszyngton jest przekonany, że choć jest ono realne, to nie zmaterializuje się w najbliższym czasie. Według Netanjahu irański atom to śmiertelne zagrożenie dla państwa izraelskiego i potrzebne są zdecydowane kroki. Także militarne.Rozmów nie ułatwi zapewne również to, że Izrael zamiast wstrzymać, nasila żydowskie osadnictwo na terenach palestyńskich. Wczoraj rozpoczęto tam budowę pierwszego od ćwierć wieku żydowskiego osiedla w dolinie Jordanu.
W przyszłym tygodniu Obama przyjmie u siebie prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka, a także prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa. Potem, w pierwszych dniach czerwca, sam wybierze się w podróż – do Egiptu.