– Traktat nie jest sprzeczny z Konstytucją RFN. Wymagane jest jednak wzmocnienie odpowiedzialności parlamentu – oznajmił Andreas Vosskuhle, przewodniczący składu sędziowskiego. Ten salomonowy wyrok oznacza, że prezydent Horst Köhler nie może podpisać ustawy ratyfikacyjnej w sprawie traktatu do czasu zmiany przewidzianej ustawowo procedury akceptacji przez parlament unijnych aktów prawnych. Bundestag błyskawicznie wyznaczył na 27 sierpnia termin nowelizacji odpowiedniej ustawy. Nastąpi to tuż przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi.
– To dobry dzień dla traktatu lizbońskiego – cieszyła się kanclerz Angela Merkel, komentując wyrok. – Istotne, że Trybunał uznał traktat za zgodny z konstytucją – ocenił szef MSZ Frank-Walter Steinmeier. W podobnym tonie wypowiadała się wczoraj większość niemieckich polityków. – Po nowelizacji ustawy prezydent bez przeszkód będzie mógł podpisać dokumenty ratyfikacyjne, kończąc całą procedurę – zapewniał „Rz” Gerd Weisskirchen, poseł i rzecznik SPD ds. zagranicznych. Zgodnie z orzeczeniem parlament będzie musiał udzielać każdorazowo zgody na wejście prawa unijnego w życie na terenie Niemiec, zwłaszcza w sprawach prawa karnego czy misji zagranicznych Bundeswehry.
– Sędziowie dali wyraz obawom, że postępujący proces przejmowania kompetencji przez organy UE ograniczy zakres suwerenności Niemiec – mówi prof. Michael Brenner z uniwersytetu w Jenie. Trybunał zaznaczył też, że sprzeczne z Konstytucją RFN byłoby utworzenia federacji państw członkowskich UE.
Traktat lizboński ratyfikowały już obie izby niemieckiego parlamentu, ale prezydent czekał z podpisem na wyrok w sprawie trzech skarg konstytucyjnych. I choć zostały wczoraj odrzucone, ich wnioskodawcy uznali wyrok za satysfakcjonujący. – Umacnia kompetencje parlamentu i to jest najważniejsze – tłumaczył Peter Gauweiler, poseł CSU.
Postkomuniści z ugrupowania Lewica argumentowali przed Trybunałem, że po wejściu w życie traktatu Bundestag utraci prawo decyzji w sprawach udziału Bundeswehry w misjach zagranicznych. Autorzy trzeciej skargi udowadniali, że traktat jest niedemokratyczny, bo o jednym miejscu w Parlamencie Europejskim decydować będzie np. 63 tys. wyborców Malty, a w Niemczech 854 tys.