Dziennik „The Australian” opisuje losy byłego żołnierza (występującego pod przybranym imieniem Jim). Jego służba w Iraku była bardzo ciężka – 20 godzin dziennie na nogach, ostrzeliwany rakietami i ogniem moździerzy. Wrócił do kraju w 2006 roku. Popadł w depresję, dziesięć razy usiłował popełnić samobójstwo. Nikt z armii się nim nie zainteresował. Nie zadzwonili do niego ani koledzy z jednostki, ani dowódcy.
[wyimek]Australijska armia ukrywa przed społeczeństwem prawdziwą liczbę rannych [/wyimek]
– Płacze i krzyczy przez sen. Próbuje się kryć, gdy słyszy odgłos przypominający wystrzał. Usiłował się powiesić ubrany w mundur, by pokazać, co wojsko robi swoim ludziom – opowiada jego narzeczona.
Według Micka Quinna z Australijskiego Stowarzyszenia Żołnierzy Sił Pokojowych coraz więcej powracających z Iraku i Afganistanu cierpiących na schorzenia psychiczne. – Najpierw są hiperaktywni i wybuchowi. Potem po prostu się załamują – twierdzi.
W dodatku armia australijska usiłuje ukryć przed społeczeństwem prawdziwą liczbę i stan osób, które zostały ranne podczas misji pokojowych. „The Australian” odkrył, że ranni w Afganistanie żołnierze kierowani są do szpitali pod fikcyjnymi nazwiskami. Gazeta opisała przypadek ciężko rannego, który trafił do prywatnego szpitala w Nowej Południowej Walii. Lekarze i pielęgniarki musieli złożyć przysięgę, że zachowają tajemnicę. Według Ministerstwa Obrony chodzi o ochronę prywatności rannych, a także o to, by wróg nie mógł wykorzystać informacji o ofiarach do celów propagandowych. Efekt jest taki, że 11 Australijczyków, którzy zginęli w Afganistanie, zostało uhonorowanych, a trumny z ich zwłokami uroczyście witano na lotniskach. Nikt natomiast nie witał i nie nagradzał 83 rannych, z których wielu odniosło ciężkie obrażenia.