Dziesięć do dwunastu miliardów. Według najnowszych prognoz aż tyle sztuk amunicji wyprodukują w tym roku amerykańskie fabryki. To ogromny wzrost, ponieważ – jak dowiadujemy się w Narodowym Stowarzyszeniu Strzeleckim (NRA) – Amerykanie zazwyczaj nabywali około 7 miliardów nabojów rocznie. – Od początku roku z całego kraju napływają do nas informacje, że brakuje nabojów i niektórzy trenerzy strzelectwa mają z tego powodu problemy z prowadzeniem zajęć. Popyt jest tak ogromny, że fabryki zbrojeniowe nie nadążają z produkcją – opowiada „Rz” Vickie Cieplak, rzeczniczka NRA.
– Uruchomiliśmy czwartą zmianę i pracujemy 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, ale nie dajemy rady. Czegoś takiego nie widziałem, jak pracuję w tym biznesie od 30 lat – mówi Al Russo z Remington Arms, cytowany przez AP.
Gwałtowny skok w statystykach obserwuje też FBI, które wydaje zaświadczenia osobom chcącym kupić broń. Od stycznia do maja do biura wpłynęło aż 6,1 miliona wniosków o sprawdzenie, czy potencjalny nabywca broni nie ma przeszłości kryminalnej. To aż o 25,6 proc. więcej niż w tym samym czasie rok wcześniej.
[srodtytul]Obrona przed tyranią[/srodtytul]
Ludzie z branży nie mają wątpliwości: szturm na sklepy z bronią i amunicją zaczyna się za każdym razem, gdy w Białym Domu zasiada demokrata. – Tym razem ten skok jest jednak niebywały. Nazywam to efektem Obamy. Od kiedy ogłoszono, że wygrał wybory, w Ameryce zaczęła się prawdziwa histeria. To bowiem radykał, który chce ograniczyć prawo Amerykanów do samoobrony – przekonuje „Rz” 37-letni Jason Gregory, właściciel sklepu z bronią Gretna Gun Works. Sam też robi zapasy nabojów. Jego cel to tysiąc pocisków do każdej z 25 sztuk broni, które ma w swoim prywatnym arsenale. Bez amunicji to tylko kawałki metalu, podobnie zresztą jak dziesiątki pistoletów, rewolwerów i karabinów, które w amerykańskich sklepach wiszą jeden pod drugim z przyczepioną metką z ceną.