Broń przeciw Obamie

Producenci broni palnej w Stanach Zjednoczonych nie są w stanie sprostać olbrzymiemu popytowi ze strony Amerykanów, którzy boją się, że Biały Dom dokona zamachu na prawo do jej posiadania

Publikacja: 24.10.2009 15:00

Broń przeciw Obamie

Foto: AP

Dziesięć do dwunastu miliardów. Według najnowszych prognoz aż tyle sztuk amunicji wyprodukują w tym roku amerykańskie fabryki. To ogromny wzrost, ponieważ – jak dowiadujemy się w Narodowym Stowarzyszeniu Strzeleckim (NRA) – Amerykanie zazwyczaj nabywali około 7 miliardów nabojów rocznie. – Od początku roku z całego kraju napływają do nas informacje, że brakuje nabojów i niektórzy trenerzy strzelectwa mają z tego powodu problemy z prowadzeniem zajęć. Popyt jest tak ogromny, że fabryki zbrojeniowe nie nadążają z produkcją – opowiada „Rz” Vickie Cieplak, rzeczniczka NRA.

– Uruchomiliśmy czwartą zmianę i pracujemy 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, ale nie dajemy rady. Czegoś takiego nie widziałem, jak pracuję w tym biznesie od 30 lat – mówi Al Russo z Remington Arms, cytowany przez AP.

Gwałtowny skok w statystykach obserwuje też FBI, które wydaje zaświadczenia osobom chcącym kupić broń. Od stycznia do maja do biura wpłynęło aż 6,1 miliona wniosków o sprawdzenie, czy potencjalny nabywca broni nie ma przeszłości kryminalnej. To aż o 25,6 proc. więcej niż w tym samym czasie rok wcześniej.

[srodtytul]Obrona przed tyranią[/srodtytul]

Ludzie z branży nie mają wątpliwości: szturm na sklepy z bronią i amunicją zaczyna się za każdym razem, gdy w Białym Domu zasiada demokrata. – Tym razem ten skok jest jednak niebywały. Nazywam to efektem Obamy. Od kiedy ogłoszono, że wygrał wybory, w Ameryce zaczęła się prawdziwa histeria. To bowiem radykał, który chce ograniczyć prawo Amerykanów do samoobrony – przekonuje „Rz” 37-letni Jason Gregory, właściciel sklepu z bronią Gretna Gun Works. Sam też robi zapasy nabojów. Jego cel to tysiąc pocisków do każdej z 25 sztuk broni, które ma w swoim prywatnym arsenale. Bez amunicji to tylko kawałki metalu, podobnie zresztą jak dziesiątki pistoletów, rewolwerów i karabinów, które w amerykańskich sklepach wiszą jeden pod drugim z przyczepioną metką z ceną.

Ale 25 tysięcy nabojów? Przecież to zapas jak na wojnę! – Od razu widać, że nie nosisz broni. Wydaje ci się, że to dużo, a to tak naprawdę niewiele. Kiedy ćwiczę strzelanie, w ciągu mniej więcej godziny potrafię zużyć pół tysiąca sztuk. – wyjaśnia Jason.

– Posiadacze broni świetnie orientują się w polityce. Zdają sobie więc sprawę, że obecna administracja może zagrozić ich wolnościom wynikającym z drugiej poprawki do konstytucji. Te obawy wynikają z poglądów, które prezydent reprezentował jeszcze jako senator – podkreśla Vickie Cieplak. I dodaje, że również członkowie gabinetu Baracka Obamy, tacy jak prokurator generalny Eric Holder czy sekretarz stanu Hillary Clinton, wyrażali zainteresowanie ograniczeniem dostępu do broni. – Ale przecież prezydent nic jeszcze w tej sprawie nie zrobił – mówię. – Jeszcze nie. Ale ONZ chce rozbroić Amerykę. A prezydent jest wielkim zwolennikiem ONZ – przekonuje Jason Gregory i przypomina, że druga poprawka do amerykańskiej konstytucji gwarantująca każdemu prawo do posiadania broni została przyjęta właśnie w strachu przed rządem, który może wymknąć się spod kontroli ludzi.

Rzeczywiście, Thomas Jefferson, autor Deklaracji Niepodległości, przekonywał, że „Najważniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi, jest to, że stanowi ona dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu”. W XXI wieku wielu Amerykanów nadal z ostrożnością podchodzi do instytucji władzy centralnej.

Z drugiej poprawki długo korzystało jednak stosunkowo niewielu Amerykanów. Jak zauważył profesor historii Michael Bellesiles, do 1850 roku broń miało bowiem niecałe 10 procent mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Z powodu małego popytu na pistolety poupadało też wiele amerykańskich producentów. Tych, którzy przetrwali – w tym między innymi słynny Remington – uratował głównie eksport i toczące się w Europie wojny.

[srodtytul]Kult colta[/srodtytul]

Wizerunek Ameryki jako kraju, w którym każdy powinien nosić broń, ukształtował dopiero w XIX wieku Samuel Colt. Od 1836 roku – kiedy ten konstruktor i producent broni opatentował rewolwer, w którego magazynku mieściło się pięć lub sześć nabojów – do 2009 roku firma Colt sprzedała już ponad 30 milionów różnego rodzaju rewolwerów, pistoletów i strzelb.

Stary reklamowy slogan firmy Colt – „Może i Abraham Lincoln wyzwolił wszystkich ludzi, ale to Sam Colt uczynił ich równymi” – tak bardzo zakorzenił się w amerykańskiej kulturze, że przekształcił się w znane nawet w Europie powiedzenie „Może i Bóg stworzył ludzi, ale to Samuel Colt uczynił ich równymi”. Występuje ono zresztą w bardzo wielu odmianach, których forma zależy od poglądów wypowiadających je osób: „Bóg chciał, by ludzie byli różni, to Sam Colt uczynił ich równymi” albo „Bóg stworzył ludzi równymi, ale pułkownik Colt niektórych uczynił równiejszymi”. Istotną rolę w popularyzowaniu broni w Stanach Zjednoczonych odegrało też rzecz jasna

Hollywood, tworząc westerny, w których z kowbojskich pojedynków uchodził z życiem ten z lepszym refleksem lub lepszym rewolwerem.

Broń to również gadżet, który niczym półnaga modelka na billboardzie może przyciągać uwagę twardych – lub chcących się za takich uważać – facetów. Dobrze wie o tym jeden z dilerów samochodów w Missouri, który drugi rok z rzędu każdemu, kto kupi u niego wóz, dokłada w promocji kupon na darmowy karabin. W zeszłym roku kierowcy dostawali gratis pistolety Caltec, w tym roku voucher na kałasznikowa.

– Strzelałeś kiedyś z AK-47? Cóż, jest odlotowy – przekonuje Mark Muller, właściciel salonu samochodowego cytowany przez dziennikarza 5. Kanału Telewizji Kansas City (KCTV5) i podkreśla, że dzięki zeszłorocznej promocji sprzedano 35 samochodów więcej niż zazwyczaj.

Ogromny wpływ na popularyzację broni mają także różnego rodzaju organizacje promujące strzelectwo, na czele z Narodowym Stowarzyszeniem Strzeleckim. Ta uznawana za jedną z najbardziej wpływowych organizacji w całych Stanach Zjednoczonych przetrąciła polityczny kręgosłup już niejednemu przeciwnikowi broni. Aktywnie zachęca też wszystkich swoich sympatyków do głosowania na tych, którzy są zwolennikami jej posiadania. Na stronie NRA – na której można znaleźć między innymi cytat z drugiej poprawki i informacje o planach prawodawców w różnych stanach, którzy chcą to niezbywalne prawo ograniczyć – widnieje także wezwanie Chucka Norrisa, który ostrzega, że dobrze wie, kto nie bierze udziału w wyborach. A siła NRA wciąż rośnie. W ciągu roku liczba jego członków zwiększyła się o 30 – 40 procent.

[srodtytul]Prezydent stawia na zdrowie[/srodtytul]

Oczywiście, nie wszyscy nowi klienci sklepów z bronią, którzy zapragnęli kupić pistolet czy pudełko z nabojami, zrobili to ze strachu przed planami Baracka Obamy. Część z nich chce móc się po prostu bronić, a kryzys ekonomiczny sprawia, że czują się coraz bardziej zagrożeni.

– Wzrasta przestępczość. Ludzie przychodzą więc też dlatego, że zostali napadnięci lub ich sąsiada właśnie okradli – zauważa Jason Gregory. Prawo do samoobrony Amerykanie uważają jednak za tak fundamentalne, że wszelka próba przeforsowania radykalnych rozwiązań jest traktowana jak zamach na konstytucję i w praktyce w ogóle nie wchodzi w grę.

Zgodnie z opublikowanym w tym tygodniu sondażem Gallupa 41 procent wszystkich Amerykanów boi się jednak, że prezydent Obama „spróbuje za swojej prezydentury wprowadzić zakaz sprzedaży broni w Stanach Zjednoczonych”. Odsetek ten rośnie, gdy pod uwagę weźmiemy tylko odpowiedzi osób, które noszą przy sobie broń (wtedy odsetek obawiających się ruchu prezydenta wynosi 55 proc.) lub trzymają ją w domu (53 proc.). To wyjaśniałoby szturm na sklepy z amunicją.

Cześć ekspertów jednak uspokaja.

– Uważam, iż zapowiedzi, że Barack Obama będzie próbował w najbliższej przyszłości wprowadzić nowe zasady kontroli posiadania broni, są nierealne. Ma on teraz dwa priorytety: uzdrowienie gospodarki i reformę zdrowia. Gdyby jednocześnie forsował przepisy dotyczące kontroli broni, znacznie utrudniłby sobie osiągnięcie podstawowych celów – wyjaśnia „Rz” profesor Gary Kleck. Socjolog i znany ekspert ds. kryminologii ze Stanowego Uniwersytetu Florydy dostrzega jednak podstawy obecnej paniki posiadaczy broni. Obama jako senator rzeczywiście był bowiem zwolennikiem bardzo ścisłej kontroli handlu bronią, w tym tak ekstremalnych rozwiązań jak zakaz sprzedaży pistoletów i rewolwerów czy podwyższenie o 1000 procent podatku na amunicję. – Jako prezydent nie powtórzył wprawdzie swojego poparcia dla tych projektów, ale też go nie wycofał i nie powiedział, że zmienił zdanie. Według niektórych po prostu nie chce się on przyznać do swoich planów, bo wie, że byłoby to bardzo niepopularne. I to jest przyczyna paniki, którą obserwujemy – dodaje profesor Kleck. Nie wyklucza on jednak, że Barack Obama powróci do tematu zaostrzenia handlu bronią podczas drugiej kadencji.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1165
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1164
Świat
Swiatłana Cichanouska: Jesteśmy otwarci na dialog z reżimem Łukaszenki
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1162
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1161
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne