– Ostatnich dziesięć dni pokazało, że to, co mówi Unia o procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie, ma duże znaczenie. Większe, niż się spodziewaliśmy – powiedział Carl Bildt, szef szwedzkiej dyplomacji, który przewodniczył wczoraj spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw UE w Brukseli.
Bildt, nazwany przez izraelską prasę „przeszkodą w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie”, nawiązał do nadzwyczajnej aktywności dyplomatycznej Izraela i Palestyńczyków. Obie strony próbowały w ostatnich dniach wpłynąć na stanowisko UE, tak by wydany przez nią dokument – wzywający do zakończenia konfliktu na Bliskim Wschodzie – był dla nich jak najkorzystniejszy.
Ostatecznie Unia stwierdziła, że „Jerozolima powinna się stać w przyszłości stolicą obu państw”. A więc Izraela i przyszłej niepodległej Palestyny. Unijna Rada Ministrów przypomniała również, że nigdy nie uznała zaboru wschodniej, arabskiej, części miasta dokonanego przez Izrael. Wezwała Izraelczyków do zaprzestania dyskryminacji Palestyńczyków i wstrzymania wszelkich prac budowlanych w osiedlach żydowskich na terytoriach okupowanych. Bruksela podkreśliła też, że nie uzna zmian linii granicznej sprzed 1967 roku, chyba że zgodzą się na nie Palestyńczycy.
Chociaż pod presją Izraela znacznie złagodzono pierwotną wersję dokumentu proponowaną przez Bildta, Izraelczycy nie ukrywają irytacji. Unię skrytykowało już izraelskie MSZ, podkreślając, że winę za zastój w negocjacjach pokojowych ponosi strona palestyńska, która nie chce zasiąść do stołu rozmów z prawicowym rządem Beniamina Netanjahu. Bruksela zaś miała „całkowicie zignorować ten fakt”.
– Przecież ta unijna deklaracja to lista palestyńskich postulatów bez żadnych poprawek! Ten dokument równie dobrze mógłby powstać nie w Brukseli, ale w siedzibie ruchu Fatah. Unia kolejny raz pokazała, że jest stronnicza – powiedział „Rz” izraelski politolog prof. Gerald Steinberg.