Po niedzielnych wyborach Zjednoczona Socjalistyczna Partia Wenezueli (PSUV) Chaveza wprowadzi do 165-osobowego Zgromadzenia Narodowego 95 deputowanych. Opozycja – 64. Pozostałe mandaty przypadną dysydentom z PSUV i przedstawicielom Indian.
Dla lewicowego prezydenta, który liczył na dwie trzecie mandatów, by móc nadal narzucać bez przeszkód swój „socjalizm XXI wieku” i rządzić za pomocą dekretów, to porażka. Próbuje robić dobrą minę do złej gry, ale nie bardzo mu to wychodzi. „Moi kochani rodacy, to był wielki dzień, odnieśliśmy solidne zwycięstwo. Wystarczające, by kontynuować pogłębianie socjalizmu” – napisał na Twitterze.
Jednak jego wierni zwolennicy, którzy po ogłoszeniu wyników wyborów zebrali się w poniedziałek nad ranem pod pałacem Miraflores w Caracas i czekali na wystąpienie guru lewicy, szybko wrócili do domów. Prezydent nie przemówił z balkonu: nie był w nastroju do świętowania.
[wyimek]Fidel Castro już znalazł winnego porażki Chaveza: to Stany Zjednoczone[/wyimek]
„Wróg osiągnął część swoich celów: przeszkodził rządowi boliwariańskiemu w uzyskaniu poparcia dwóch trzecich parlamentu” – napisał jego przyjaciel Fidel Castro. „Myślę, że wyniki wyborów z 26 września to zwycięstwo rewolucji boliwariańskiej i jej lidera Hugo Chaveza. Rewolucja boliwariańska ma dziś władzę wykonawczą, większość w parlamencie i partię zdolną do zmobilizowania milionów bojowników o socjalizm” – pocieszał Chaveza. Oskarżył Amerykanów, że „chcieliby utopić rząd Wenezueli w morzu kłamstw i oszczerstw”, by położyć łapę na wenezuelskiej ropie.