140 policjantów brało udział w zatrzymaniu Takayamy w jego rezydencji w Kobe w zachodniej Japonii. Jest on oskarżony o wymuszanie w latach 2005 – 2006 haraczu za „ochronę” od firmy budowlanej. Ten 63-letni Japończyk to drugi najważniejszy człowiek w hierarchii Yamaguchi-gumi, największego japońskiego syndykatu zbrodni, który liczy 50 tys. członków.

Jakuza jest często określana mianem japońskiej mafii. Tymczasem ta tradycyjna japońska organizacja przestępcza od mafii różni się tym, że przynależność do niej nie jest nielegalna. Jej członkami są m.in. właściciele firm, których adresy i numery telefonów można znaleźć w książkach telefonicznych.

Głównymi źródłami dochodów jakuzy są jednak: wymuszanie okupów, biznes pornograficzny, handel narkotykami, hazard, przestępstwa giełdowe. Jej roczne przychody szacuje się na 20 mld dolarów. Japońska policja i rząd tolerowały jakuzę, dopóki nie krzywdziła zwykłych obywateli, a porachunki załatwiała wewnątrz organizacji. – Traktowano ją jako zło konieczne, gwarantowała bowiem niski poziom przestępczości na ulicach – tłumaczy Jake Adelstein, ekspert ds. zorganizowanej przestępczości w Japonii.

Po licznych groźbach pod adresem policjantów oraz napadach na zwykłych obywateli w sierpniu ubiegłego roku policja wypowiedziała jednak syndykatowi Yamaguchi-gumi otwartą wojnę.

Większość członków gangów do tej pory była łatwo rozpoznawalna po czarnych garniturach i ciemnych okularach. Wielu z nich nie ma co najmniej jednego palca a na całym ciele – fantazyjne tatuaże. Rysunki na ciele są bowiem oznaką siły – wykonanie niektórych z nich zajmuje nawet 100 godzin. Do jakuzy mogą należeć tylko mężczyźni.