Korespondencja z Berlina
„Porządek i zagłada" („Ordnung und Vernichtung") to tytuł wielkiej wystawy otwartej wczoraj w Niemieckim Muzeum Historycznym w Berlinie. Opowiada o tym, jak zwykli Niemcy w policyjnych mundurach stali się w czasach nazistowskich mordercami. Ilustrują to dobitnie dwie prezentowane na wystawie mapy: okupowanej Polski i Związku Sowieckiego, na których roi się od czerwonych punktów, którymi zaznaczono miejsca policyjnych zbrodni.
– To zaledwie część takich miejsc oznaczonych na podstawie dostępnych w Niemczech dokumentów – tłumaczy Detlef Grav von Schwerin, inicjator wystawy. Przyznaje, że przy uwzględnieniu polskich czy rosyjskich źródeł czerwonych punktów byłoby znacznie więcej. Przy tym policjanci zbrodniarze uniknęli po wojnie kary, co widać na przykładzie berlińskiego procesu oprawców z Białegostoku, gdzie w lipcu 1941 roku oddział policji zamordował 700 Żydów. Ani jeden z oprawców nie trafił do więzienia. Było to regułą. Co więcej, policjanci Adolfa Hitlera robili po wojnie kariery w RFN. W NRD było nieco inaczej, ale i tam nie uprzykrzano im życia.
„Mózg mojego Żydka"
Jak zawsze w takich sytuacjach rodzi się pytanie: dlaczego mordowali?. I zawsze pada banalna odpowiedź, że rozkaz, że dyktatura i wiara w Führera. Okazuje się jednak, że mordowanie cywilów w Polsce i wielu innych krajach nie było częścią obowiązków policjanta w krajach okupowanych. Na przykład w Józefowie pod Biłgorajem w lipcu 1942 roku 101. Batalion Policji, złożony w większości z policjantów z Hamburga, miał za zadanie rozstrzelanie kilkuset Żydów. Piętnastu policjantów odmówiło uczestnictwa w zbrodni.
– Nie spadł im z tego powodu włos z głowy – tłumaczy Wolfgang Schulte, jeden z kuratorów wystawy. Ich przełożeni respektowali takie postawy. – Nie natrafiliśmy na przypadki sankcji czy służbowych represji w takich wypadkach. Tych, którzy odmawiali, nazywano mięczakami i byli tylko narażeni na pośmiewisko – zapewnia Schulte.