Znany rosyjski bloger Aleksiej Nawalnyj napisał tydzień temu, że dochody ujawniane przez rządzących to najwyżej 10 procent ich zarobków. Przy czym nie chodziło mu o łapówki. Bloger uważa – twierdzi, że mówiło mu o tym wielu dobrze poinformowanych – że istnieje oficjalny system „czarnej księgowości", dzięki której lwia część wynagrodzenia najwyżej postawionych urzędników Federacji Rosyjskiej nie przechodzi przez listy płac. Że co miesiąc otrzymują oni niezarejestrowane kwoty idące w dziesiątki tysięcy dolarów. W gotówce, w kopertach.
Według Nawalnego ten system stworzono około dziesięciu lat temu, gdy władza szykowała się do rozprawy z Michaiłem Chodorkowskim. Oficjalnym powodem było uchronienie urzędników przed pokusami, potężny władca Jukosu mógł przecież próbować ich przekupić. Ale Chodorkowski już osiem lat siedzi w łagrze, a system działa nadal...
Bloger nie przedstawił dowodów, ale o sprawie zrobiło się głośno, bo swoje tezy przedstawił w rozmowie z dziennikiem „New York Times". I szybko doczekał się reakcji.
Jakiś czas temu Aleksiej Nawalnyj stworzył internetowy projekt RosPił, poświęcony korupcji, a przede wszystkim machinacjom związanym z przetargami publicznymi. Monitoruje te kwestie intensywnie i bardzo szeroko – od ubezpieczeń rosyjskiego sprzętu kosmicznego przez remonty ulic w Petersburgu po tworzenie nowej strony internetowej Teatru Wielkiego. Portal jest nowoczesny, wymaga współpracy wielu osób, a więc również pieniędzy. Nawalnyj ogłosił zbiórkę.
Jednak po rozmowie twórcy portalu z „New York Timesem" osoby, które wspierały projekt finansowo, zaczęto nękać telefonami. Dzwoniący, głównie młode dziewczyny, pytali, dlaczego darczyńca zdecydował się przesłać na RosPił określoną sumę. Wiedzieli przy tym dokładnie, i ile wysłał, i kiedy to zrobił...