Barack Obama, który po zabiciu Osamy bin Ladena zyskał na popularności wśród wyborców, stara się wykorzystać ten polityczny kapitał do uporania się z problemem równie trudnym co znalezienie kryjówki szefa al Kaidy.
Chodzi o reformę imigracyjną, której przeprowadzenie Obama obiecał, jeszcze zanim wprowadził się do Białego Domu. Pytanie, co zrobić z 11 milionami imigrantów, którzy od lat nielegalnie mieszkają w USA, wywołuje ogromne emocje wśród demokratów i republikanów.
– Jesteśmy narodem imigrantów – podkreślał prezydent w El Paso w Teksasie, mieście położonym nad Rio Grande, rzeką stanowiącą granicę USA i Meksyku. Obama przypomniał, jak do Ameryki przybywali niegdyś imigranci z Azji, Niemiec i Skandynawii. Przekonywał też, że fale „irlandzkich, włoskich, polskich, rosyjskich i żydowskich imigrantów" pomogły uczynić USA silniejszym i lepiej prosperującym krajem.
Obecnie najczęściej do USA emigrują Latynosi. Część tej grupy etnicznej, która w 2008 roku masowo poparła Obamę, jest nim zawiedziona. Według CNN popularność prezydenta wśród latynoskich wyborców spadła z 76 proc. w połowie 2009 roku do 68 proc. Dla przywódcy USA, w których co szósty mieszkaniec jest Latynosem, to istotna informacja.
– Społeczność latynoska znowu chce uwierzyć Obamie, dlatego bardzo ważne jest, by zajął się reformą systemu imigracyjnego – mówi „Rz" Vanessa Cárdenas z waszyngtońskiego Center for American Progress.