– To wotum nieufności wobec elit politycznych – mówi „Rz" Žaneta Ozolina, politolog z Uniwersytetu Łotewskiego. – Zdaniem znacznej części społeczeństwa nasi politycy nie myślą o interesie państwa i nie zwracają uwagi na to, co sądzą i czego pragną obywatele – dodaje.
Poprzedni prezydent Valdis Zatlers oskarżył posłów o popieranie korupcji i w końcu maja rozpisał referendum w sprawie rozwiązania parlamentu. Wkrótce potem łotewski Sejm wybrał nowego szefa państwa. Zatlers nie miał szans. Prezydentem został przedstawiciel rolników i Zielonych Andris Berzinš, były bankier, przez niektórych uznawany za oligarchę lub przynajmniej za polityka powiązanego z oligarchami. Premier Litwy Andrius Kubilius drwił, że Berzinš powinien prowadzić politykę „oczyszczania kraju z tendencji oligarchicznych".
Prezydent nie jest zachwycony wynikiem referendum. Nie powiedział wprost, jak głosował, podkreślił jedynie, że jego zdaniem trzeba „kontynuować rozpoczęte działania i opracować budżet".
Inaczej komentował wynik plebiscytu Zatlers. – Dziękuję wszystkim, którzy uczestniczyli w referendum. Pokazali, że chcą zmian. Zmiany na Łotwie nastąpią i zasadniczo odmienią nasze życie – mówił wczoraj w telewizji. Eksprezydent bardzo liczy na utworzoną przez siebie Partię Reform. – Przede wszystkim partia powinna zaprezentować się wyborcom. Zaznajomić ich ze swoim programem – przekonywał. – Nie zamierzamy prowadzić kampanii negatywnej. Chcemy pokazywać, co pragniemy zrobić i kim jesteśmy – dodał.
Wybory odbędą się
17 września. Najnowsze badania opinii publicznej pokazują, że mogą one całkowicie zmienić układ sił na Łotwie. Partia Reform już może liczyć na 17,5 procent poparcia, co dawałoby jej najlepszy wynik, a Zatlersowi – być może nawet tekę szefa rządu.